Pamiętam pewnego Niemca mieszkającego na Północy, pod granicą holenderską. Rocznik 1925, urodzony na Śląsku Opolskim, z zawodu wyuczonego mechanik - kierowca, z wykonywanego właściciel firmy złomiarsko - wyburzeniowej.
Facet na co dzień bardzo pracowity, dbał o to żeby pracownicy mieli odzież ochronną i przestrzegali przepisów BHP.
Do Waffen SS trafił, z racji rocznika i dość niskiego wzrostu, dopiero pod koniec wojny. Ale z lubością wspominał swój pobyt w okupowanej Jugosławii.
Żonaty, dwóch synów.
I co roku jeździł na zloty Kriegs Kameraden ... Od tylu dziesięcioleci ...
Miał trzy samochody: osobowy, terenowy (był zapalonym myśliwym) i dostawczy (taki duży, właściwie tzw. półciężarówkę). Wszystkie były niemieckie, co chętnie podkreślał.
Nice citizen .
Ale starał się być uprzejmy, naprawdę. Powiedział mi kiedyś że prowadził samochód wyprodukowany w Polsce i pochwalił go. Za to że prowadzi się go dokładnie tak samo jak niemiecki.
A kiedyś nawet zabrał mnie do klubu gdzie na drzwiach było napisane: AUSLAENDER RAUS. W środku było nieskazitelnie czysto, kulturalni ludzie ... Pytał mnie później jak mi się podobało. Powiedziałem że rzadko bywam w tak eleganckich lokalach. Śmiał się ale nie kontynuował rozmowy.
Starałem się go zrozumieć. Zaprawdę powiadam Wam, trudne to ...
To było w latach 90-tych. Nie wiem czy jeszcze żyje, był poważnie chory ... Ciekawe jak człowiek tak doświadczający życia doświadcza własnej śmierci ?