Witam.
Domyślam się, że tematów tego typu jest wiele, jednak każdy przypadek powinien być traktowany indywidualnie... Dlatego zwracam się do was, Forumowicze prosząc o poradę. Bo naprawdę momentami nie wiem już, co robić.
Zacznę od tego, że mieszkam w okolicy o dosyć smutnej historii (dla zainteresowanych polecam wygooglować sobie przymusowy obóz pracy fabryka wagonów gdańsk). Na terenie tegoż zakładu znajduje się teraz stadion, na którym też dzieją się dziwne rzeczy, ale nie o tym chcę pisać. Moja kamienica znajduje się w niewielkiej odległości od stadionu.
Odkąd pamiętam tutaj zawsze miały miejsce sytuacje, których nie potrafiliśmy wytłumaczyć w żaden racjonalny sposób. Starałam się tym nie interesować, bo w końcu im mniej się wie, tym lepiej się śpi. W 2009r. wyprowadziłam się stąd, jednak w 2011r. wróciłam do tego bloku, tym razem już z mężem i córką. Wynajęłam mieszkanie od sąsiadki. O tym, co działo się w tym mieszkaniu pojęcia nie miałam, dowiedziałam się dopiero po jakimś czasie.
Otóż mieszkanie to należało do dziadków owej sąsiadki, obecnej właścicielki. Mieszkali w nim do swojej śmierci. Podobno bardzo się kłócili, wręcz się niecierpieli. Jednak już wtedy w domu zdarzały się niewyjaśnione sytuacje (nie wiem jakie), które spowodowały, że były w mieszkaniu odprawiane egzorcyzmy. Po śmierci dziadków właścicielka wprowadziła się tu z rodziną. W domu było słychać hałasy (dziwne trzaski i huki, odgłos toczącej się kuli(?)), same otwierały się i zamykały szafki, pies dostawał świra (szczekał i piszczał bez powodu). Tu muszę dodać, że to się działo przede wszystkim w małym pokoju (układ mieszkania prezentuje się następująco - z klatki schodowej wchodzi się do kuchni, potem jest mały, a potem duży pokój). Kilkakrotnie wzywała księdza, by poświęcił mieszkanie, lecz z marnym skutkiem. Właścicielka wyprowadziła się po kilku latach, postanawiając wynajmować to niespokojne miejsce. Przed nami mieszkały tu trzy rodziny - siostra właścicielki z mężem i dzieckiem, szwagierka siostry właścicielki z mężem i dzieckiem oraz znajomi siostry właścicielki (małżeństwo z dzieckiem). Wszyscy skarżyli się na dziwne hałasy w małym pokoju i na to, że dzieci z kimś rozmawiają, czegoś się boją oraz, że to mieszkanie przynosi pecha. Ostatni najemcy przed nami wspominali nawet o takiej sytuacji, że w nocy, bez żadnego powodu pękł im żyrandol. Dodam jeszcze, że dwa małżeństwa z trójki najemców rozpadły się po przeprowadzeniu do tego mieszkania, my z mężem też mało się nie rozwiedliśmy i do tego wpadliśmy z niezrozumiałych dla nas powodów w tarapaty finansowe.
Początkowo myślałam, że ci ludzie są przewrażliwieni, może przemęczeni i dlatego wydaje im się, że coś słyszą, a dzieci może się bawią w wymyślonych przyjaciół? Jestem osobą niewierzącą (a raczej byłam) i wydawało mi się, że wszystko idzie wytłumaczyć racjonalnie...
Od samego początku, gdy się tu wprowadziliśmy zauważyliśmy, że małego pokoju w żaden sposób nie idzie dogrzać. Jak byśmy się nie starali, to mimo, iż w kuchni i dużym pokoju jest ciepło, w małym panuje przenikliwy ziąb.
W tym pokoju stałą wielka szafa, taka na całą ścianę. Część, w której wieszało się kurtki zamykaliśmy na zamek, żeby córka do niej nie wchodziła. Dodam, że drzwiczki skrzypiały przeraźliwie. Mieliśmy z mężem kilkukrotnie taką sytuację, że w nocy budziło nas skrzypienie szafy i gdy sprawdzaliśmy, okazywała się otwarta (jęzor od zamka był wysunięty a drugie drzwi zasunięte od środka na zasuwkę, więc teoretycznie trzeba by wyłamać zamek, żeby je otworzyć bez klucza) a zamek był nienaruszony. Często spadały z niej rzeczy mimo, że leżały przy samej ścianie. Za zgodą właścicielki pozbyliśmy się tej szafy, przez około pół roku był spokój.
Dziwnie rzecz się ma ze zwierzętami. Żadne z własnej woli nie chciało tam spać. Mieliśmy dwa koty - jeden po drugim, które zamykane w pokoju po prostu dostawały szału - prychały, miałczały przeraźliwie i stroszyły sierść. Oba uciekły. Świnka morska, a potem królik trzymane w tym pomieszczeniu po prostu zdechły - to były młode, zdrowe zwierzęta, które tak po prostu padły. Pies, którego mamy od 2012 roku żyje w zdrowiu, ale za żadne skarby świata nie chce w małym pokoju siedzieć. Kot mojej siostry, która przez kilka tygodni w okresie wakacyjnym zajmowała ten pokój dostał padaczki, choć do tej pory nie wiadomo czemu (dodam, że zwierzę miało robione wszystkie badania łącznie z tomografią).
Nakreśliłam historię, teraz mogę przejść do sedna, czyli mojej córki. Otóż w przyszłym roku skończy 4 lata. Jest pogodnym, wesołym i grzecznym dzieckiem. Od zeszłego roku przejawia jednak momentami zachowania, które nas niepokoją, a wręcz przerażają. Zaczęło się od tego, że w zeszłym roku któregoś wieczoru zawołała mnie, żeby coś pokazać. Wchodzimy do małego pokoju, a ona rączką pokazuje na kąt pokoju i mówi "mama, tam babcia". Myślałam, że może chodzi jej o to, że moja mama chodzi po strychu (mieszka obok nas), ale mała mówi, że babcia nie na strychu, tylko tutaj i dalej pokazuje ten sam kąt. Trochę mi się włosy zjeżyły, ale pomyślałam, że może jej nie zrozumiałam. W ciągu kilku tygodni kilkakrotnie mówiła, że w rogu pokoju stoi babcia. Moja mama pokropiła mieszkanie wodą święconą i przez pewien czas był spokój - do początku października.
Jakieś dwa tygodnie temu córka poszła się bawić do małego pokoju. Coś tam sobie rysuje, coś tworzy z plasteliny i nagle słyszę, że mała z kimś rozmawia. Nie tak jakby się bawiła, tylko żywo opisuje co będzie robić, w co bawić za chwilę. Zajrzałam do niej, siedziała zwrócona w ten kąt, o którym mówiła w zeszłym roku, patrzała na szafę, która teraz tam stoi. Pytam jej, czy z kimś rozmawia, a ona się odwraca z taką dziwną miną i mówi, że nie. Gdyby się bawiła, to by powiedziała, że się bawi - zawsze tak robi. Od tamtej pory bardzo źle śpi w nocy, budzi się codziennie z płaczem. Nie chce pić, nie chce do toalety. Apogeum miało miejsce trzy dni temu, gdy w nocy po prostu zaczęła przeraźliwie krzyczeć. Gdy się trochę uspokoiła pokazała mi rączką kąt tym razem w naszym pokoju i powiedziała "tam". Co tam widziała nie mam pojęcia. Dodam, że zdziwiło mnie, że drzwi między pokojami były otwarte (zawsze zamykamy, to już taki odruch) a pies warczał. Przedwczoraj mama znów kropiła mieszkanie, położyła nawet na szafę jakieś obrazki z Archaniołem Michałem, a ja w tym czasie soliłam wszystkie kąty w domu. Ale to nie pomaga. Córka dalej budzi się z krzykiem, czegoś się boi. Poza tym zaczęła mało jeść.
Przepraszam, że tak długo, ale musiałam to opowiedzieć. Naprawdę nie wiem już co mam robić, staram się myśleć racjonalnie, ale to mnie przerasta. Będę wdzięczna za jakiekolwiek wskazówki co mogę zrobić, żeby pomóc małej. Boję się, że "coś" siedzi w tym mieszkaniu - albo ja już tracę rozum.