kalatala pisze: Samo uzdrowienie dzieje się niejako przy okazji. Bo jeśli ktoś pragnie tylko zdrowia, a nie idzie za tym wiara, to jest to wyizolowany znak, który staje się magiczną sztuczką. Żeby cud był możliwy, potrzeba wiary! – mówi Socha.
Nie mogę zgodzić się z poglądem, że uzdrowienie jest cudem. Nie znamy dostatecznie dobrze praw rządzących relacjami między umysłem a ciałem fizycznym, aby stwierdzać autorytatywnie, że jakiś proces poza nie wykracza. Oczywiście dla ludzi, którzy nie mają pojęcia o elektryczności uderzenie pioruna będzie cudem. Podobnie, jeśli nasza wiedza na temat funkcjonowania organizmu człowieka jest ograniczona, nie możemy wykorzystywać braków tej wiedzy, aby uzasadniać istnienie "cudów" - to byłoby intelektualnie nieuczciwe. A jednak wielu ludzi to robi.
Możliwe natomiast jest, że zjawisko uchodzące za cud wymaga wiary. Być może właśnie tak działa organizm ludzki, że wysiłek woli o bardzo dużej intensywności jest w stanie wpływać na stan całego organizmu - to wymaga jednak skrupulatnych badań naukowych, a nie interpretacji religijnych.
No i najważniejsze: nie można postawić równości między zjawiskiem bardzo rzadkim, niemal nieprawdopodobnym, a zjawiskiem cudownym.
Prawdziwym celem cudu jest wzbudzenie w ludziach wiary w to, że Bóg jest.
Gdyby w rzeczywistości tak było, Bóg jawiłby się jako czarodziej, który efektywnymi sztukami budzi zachwyt i poklask u ludzi. Po pierwsze: nie do końca wiadomo jakie racje przemawiałyby za tym, aby jednych uprzywilejowywać i wzbudzać w nich takie przekonanie, a innych skazywać na długie wysiłki, które doprowadzą (lub nie) ich do pojęcia boskości dopiero po dłuższym czasie. Po drugie: byłby to zabieg dość prymitywny, moim zdaniem godny raczej artysty estradowego niż Boga, de facto zwalniający człowieka z jakiegokolwiek wysiłku poznawczego - byłaby to dana z góry rzecz wykluczająca ludzkie staranie - po co Bóg miałby to robić?
Rzeczywistość jest chyba bardziej prozaiczna: każde zjawisko rzadkie, nie do końca zbadane przez naukę albo którego nauka nie jest w stanie dobrze poznać, spotyka się z interpretacją religijną i jest wykorzystywane instrumentalnie przez zwolenników takiej czy innej doktryny religijnej. W rzeczywistości rzecznikom tej doktryny bardzo zależy, aby wzbudzić w ludziach głębokie, nieznoszące sprzeciwu przekonanie, że zjawisko którego doświadczyli, jest np. rezultatem działania Jezusa Chrystusa, Boga w Trójcy Jedynego, albo Allaha, natomiast przypisywanie siły sprawczej jakimś konkretnym istotom nie jest wcale dowodem na ingerencję tych istot w dane wydarzenie.
W ogóle zastanawia mnie jedna rzecz: tylu ludzi było przekonanych, że doświadczyło spotkania z Jezusem czy Maryją. Tymczasem nie zachował się żaden wizerunek, który powstałby za życia tych osób i dzięki któremu można by mieć rzeczywiście pewność, że spotykamy takie, a nie inne osoby. Podobnie, jeśli jakaś pani z Ameryki Łacińskiej siedziała przed telewizorem i oglądała transmisję z beatyfikacji papieża, i w tym czasie jej organizm uwolnił się z choroby, to naturalne, że mogła przypisać to zdarzenie ingerencji zmarłego papieża, ale tak naprawdę związek między jednym a drugim jest tyleż logiczny, co związek między jej uzdrowieniem a samym siedzeniem przed telewizorem. Oczywiście osoba uzdrowiona może się domyślać, że za uzdrowieniem stoi np. zmarły papież, ale nie ma na to żadnego dowodu dla osób trzecich, oglądających ten przypadek z boku...