Pablo diaz pisze:Trzeba Łukaszu stawiać sobie cele.
Jeśli prowadzi się chaotyczny tryb życia i do tego nie ma się celu,nasze chwile życia umykają nam ,i często temu towarzyszy zniechęcenie.
Masz absolutna racje- te Cele nie musza byc wygorowane i niewiadomo jakie... dla innych "nasz" cel moglby sie wydawac blahy a dla nas samych moze byc czyms wyjatkowym ..
Wydaje mi sie ze zycie i wszystko co po czesci nas "zacheca" do "dzialania" zaczyna sie od nas samych.. jesli w naszym zyciu " wydarza" sie jakas regularnosc i "uporzadkowanie" o wiele latwiej jest osiagac wyzaczone cele.. jest rowniez potrzebna systematycznosc..od najmniejszych prostych czynnosci, chociazby postanowienia sobie rzeczy tak niewielkiej jak codzienne herbata o 8 rano( jesli jest taka mozliwosc) i chocby po niej wrocic do lozka... to wstac codziennie na a te herbatke... to " zacheci" do wykonywania tej samej czynnosci i "sensu" tej herbatki przy ktorej mozna o czyms pomyslec, poczytac ksiazke lub popatrzec w okno... i tak pomalutku kolejne "wieksze" cele,ktore zacheca nas do tego ,aby czerpac radosc z tego co nas otacza... wydaje mi sie ,ze rowniez uporzadkowane "rzeczy" obok nas nastawiaja nas o wiele bardziej pozytywnie do zycia i otoczenia.. poczawszy od zascielenia lozka po pusty zlew w kuchni... otoczenie wydaje sie "czystrze" i zycie wydaje sie bardziej otwarte...
Kiedy cos sie wydarza co zniecheca nas do czegos mimo wszystko powinno sie znalezc "plusy" danej sytuacji chociazby nie wiem jak straszna sie wydawala...i bez wyjscia .. wydaje mi sie ze zawsze otwierza przed nami inne " furtki" i mozliwosci rozwoju... a zle chwile nigdy ale to nigdy nie trwaja wiecznie...
7 lat temu moj maz doznal udaru mozgu- ledwo przezyl-spedzil kilka tygodni w szpitalu -odjelo mu calkowicie mowe" afazja" mozliwosc pisania i jakiej kolwiek komunikacji... nie potrafil nawet napisac mi ani powiedziec numeru PIN do jego karty bankomatowej.. zostalam z 3 malutkich dzieci sama w kraju bez znajomosci jezyka( moj maz dobrze znal wiec mi wydawalo sie ,ze nie potrzebuje- mowi za nas dwoch)... ja zreszta pracowalam w polskim sklepie wiec trafilo mi sie "jak slepej kurze ziarno" nie ukrywam bylam zalamana .... wyplakalam morze lez ale cos w rodku mowilo mi ,ze qcze cos nie idzie tak,ale mozna to zmienic- ze nikt bardziej jak ja sama nie decyduje o swoim zyciu - jesli ja tego nie zrobie ktos zrobi to za mnie i napewno nie na moja korzysc... ogarnelam sie nauczylam sie paru zdan po angielsku aby isc na rozmowe kwalifikacyjna do irlandzkiej firmy... zmienilam prace- maz spedzil kolejnych 6 tyg. na rehabilitacjach a ja biegalam miedzy szpitalem,szkola opiekunkami i praca- przez 8 godzin dziennie w pracy sluchalam w sluchawkach lekcji jezyka angielskiego- fiszki itd. sprzatajac przez rok nauczyclam sie ( na ile sie dalo) jezyka... powstal nowy sens zycia... i mimo tego zlego wydarzenia - wydarzylo sie o wiele innych rzeczy ,ktore pewnie nigdy by sie nie wydarzylo..
Kazdy z nas ma tylko musi wydobyc z siebie sile dzialania i pozytywne nastawienie , kiedy nadejdzie cie zniechecenie do czegos Lukaszu - pomysl sobie ,ze to taki maly kamyczek w drodze na szczyt gory ,ktorego jednym ruchem palcow mozesz pstryknac w swiat i isc dalej....