JESTEM MEDIUM (o ludziach ze zdolnościami mediumicznymi)

Nasze opowieści, o tym jak Spirytyzm zmienił nasze spojrzenie na życie...

JESTEM MEDIUM (o ludziach ze zdolnościami mediumicznymi)

Postautor: juniperus » 23 kwie 2014, 14:36

Wątek ten zakładam, by osobom, którym nigdy nie było dane doświadczyć zdolności mediumicznych, łatwiej było zrozumieć media. Opiszę w nim moje doświadczenia, uczucia, wrażenia, jakie towarzyszyły mi od najmłodszych lat. Szczególny nacisk kłaść będę na to, co w tamtych chwilach czułam, by łatwiej było Wam to pojąć. W wątku tym za cel postawiłam dostarczenie wiedzy by łatwiej było Wam w przyszłości pomagać młodym mediom, zrozumieć to, co dzieje się w ich głowach. Ponadto pragnę pokazać ludziom posiadającym zdolności mediumiczne, że nie są odludkami, że jest więcej takich osób jak oni. Doświadczenia każdy z nas ma inne, ponieważ inne mamy spełniać role w tym świecie, jednak chodzi głównie o zrozumienie tego procesu, a przede wszystkim przybliżenie go tym, którzy go nie doświadczyli.
Jednocześnie proszę inne media, by w ramach swoich chęci i możliwości opisały własne odczucia, by obraz mediumizmu był pełniejszy. Pamiętajcie, że możecie pomóc tym wielu innym mediom, które żyją z różnych zakątkach Polski z poczuciem inności, w środowiskach, gdzie brak jest zrozumienia dla ich zdolności. Dlatego gorąco zachęcam Was do współpracy. Wielu z nas opisało swoje doświadczenia i uczucia w różnych wątkach. Proszę jednak o powtórkę (ewentualną kopię), by wszystko znajdowało się w jednym, łatwo dostępnym miejscu.
Szczególnie ważne są wspomnienia z czasów, gdzie nie znaliśmy jeszcze spirytyzmu, gdyż to pozwoli na ujawnienie, z jakimi problemami borykają się współczesne media. Następnym krokiem jest opisanie sytuacji po poznaniu doktryny spirytystycznej. Najważniejszą rzeczą, na jaką należy zwrócić uwagę jest opis naszych spostrzeżeń i uczuć, czyli nie tylko to, co widzimy, ale przede wszystkim co czujemy, jak odbieramy, jakie myśli mieliśmy i mamy w głowie, co nam sprawiało trudności, czego się baliśmy, a co dawało nadzieję. Mówiąc pokrótce najważniejszy jest sposób, w jaki postrzegaliśmy i postrzegamy towarzyszące nam duchy, jak udaje się nam z nimi żyć, jak takie życie sobie organizujemy.

Bardzo proszę, by w wątku tym nie posuwano się do krytyki mediów, gdyż uczucia krytyce nie podlegają. Każdy ma prawo odbierać świat duchowy po swojemu, na swój sposób i w ramach własnych możliwości. Wątek ten ma służyć jako źródło wiedzy o ludzkich uczuciach, a nie miejsce debaty.

By wątek był bardziej przejrzysty, każde z mediów proszę o używanie wybranego koloru czcionki (innej niż czarna), by łatwo było kontynuować czytanie o doświadczeniach konkretnej osoby. Wiadomo, że co jakiś czas będziemy dopisywać nowe wspomnienia, które aktualnie powrócą do naszej pamięci. Starajcie się drogie media pisać o wrażeniach od najdawniejszych czasów, tj. odkąd pamiętacie, nawet, jeśli będą to mgliste wspomnienia i nie pamiętacie wielu szczegółów.
Niech ta zbiorowa praca stanie się korzyścią dla innych.


Zastrzegam sobie prawo do kopiowania i wykorzystywania moich (wyłącznie) treści i umieszczania w inny opracowaniach mojego autorstwa.

Izabela
GG: 42074662


Ulecieć do góry na skrzydłach...
Awatar użytkownika
juniperus
spirytystka
spirytystka
 
Posty: 852
Rejestracja: 03 sty 2013, 11:50
Lokalizacja: łódzkie

Re: JESTEM MEDIUM (o ludziach ze zdolnościami mediumicznymi)

Postautor: megan6 » 24 kwie 2014, 20:12

Xsenia pisze:
Ano dlatego, że na świecie istnieją nie tylko duchy dobre, ale istnieją też duchy złe, które chcą nas sprowadzić na manowce.


Sory że znów się wetnę chciałabym tylko dodać że nie ma Duchów złych, są to Duchy niskie o niskiej moralności, a nawet jeśli wyglądają i zachowują się jak złe to w gruncie rzeczy ich postępowanie wynika z braku wiedzy, moralności i chwilowej niechęci poprawy. Duchy które są złośliwe i namawiają nas do złych rzeczy robią to ponieważ złe postępowanie jest dla nich łatwiejsze, mają z tego więcej zabawy i frajdy niż z pracy nad samym sobą, robią to także po to by nas nakłonić do czynienia zła.
Gdy im się udaje mogą wtedy pobierać i wręcz zabierać energie osobie przy której się znajdują. Nie jest ważne jednak jak bardzo są złośliwe to warto do nich podchodzić z miłością i życzliwością mówić im o Bogu i jego miłości i o tym że jesteśmy braćmi duchowymi, nawet jeśli potem taki Duch zbluzga nas i poleci siarczystą łaciną to ja uważam że warto. To jest moje osobiste zdanie i mówię to z własnego doświadczenia.
Sory Iza miałam napisać o swoich początkowych odczuciach a wyskoczyłam z tym ;) ale jak dojdę zdrowotnie do siebie to opiszę Wam jak to u mnie wyglądało.
Ostatnio zmieniony 24 kwie 2014, 20:50 przez Voldo, łącznie zmieniany 1 raz
In the arms of the angel fly away from here ...
you're in the arms of the angel, may you find some comfort here
Awatar użytkownika
megan6
spirytystka
spirytystka
 
Posty: 214
Rejestracja: 23 lut 2013, 19:57
Lokalizacja: Kendal

Re: JESTEM MEDIUM (o ludziach ze zdolnościami mediumicznymi)

Postautor: juniperus » 28 kwie 2014, 14:16

Przedstawiam swoje doświadczenia w tym temacie. Nie ma ich opisanych wszystkich, ponieważ nie sposób zapamiętać, gdy było ich tak wiele. Chcę, byście wiedzieli, że nie łatwo mi opisać na forum to, co przeszłam, gdyż niektóre sytuacje są bardzo intymne. Postanowiłam jednak to zrobić i nie pomijać chwil szczególnie trudnych, mam nadzieję dla dobra innych.
Gdy czytam własną historię życia, mam wrażenie, jakbym miała do czynienia ze scenariuszem filmu science-fiction, lub całkiem niezłego horroru. Nie wiem, czy uznałabym to za możliwe, gdybym sama nie przeżyła tego na własnej skórze.

Chyba od zawsze różniłam się trochę. Jako niemowlę nigdy nie płakałam, tylko postękiwałam, jakbym chciała delikatnie dać moim rodzicom do zrozumienia, że czegoś mi trzeba. Z opowieści rodziców wynika, że stęknęłam kilka razy i czekałam cichutko, nasłuchując, czy ktoś do mnie idzie, czy nie. Jeśli oczom moim nie ukazywał się obraz mamy ani taty, próby ponawiałam i znów nasłuchiwałam w ciszy i tak do skutku.

Miałam chyba 5 lat, gdy moi rodzice zorientowali się, że jestem dzieckiem innym niż wszystkie. Dokładnie nie wiem jak to się zaczęło. Pamiętam, że za każdym razem, gdy mamę lub tatę bolała głowa, czy plecy, prosili mnie, bym położyła na bolącym miejscu swoją dłoń i trzymała chwilę. Nie rozumiałam dlaczego mnie o to proszą. Chcąc spełnić ich prośbę, siadywałam na boku fotelu i jedną dłonią dotykałam bolącego miejsca. Czułam przy tym silną potrzebę opierania drugiej dłoni o ścianę. Co chwilę zmieniałam układ dłoni i gdy druga wędrowała na rodzica, ta pierwsza na ścianę. Nie wiem dlaczego tak robiłam. Czułam, że powinnam, choć sama nie rozumiałam sensu takiego zachowania. Była to jakby konieczność narzucona mi z góry. Przerywałam po niedługiej chwili, gdy rodzice twierdzili, że ból im przeszedł. Pamiętam, że czasami prosili mnie, bym dotykała innych członków rodziny, m.in. siostrę mojej mamy. Z tego, co pamiętam przynosiłam jej ulgę w bólu kolana. Jedyną moją wiedzą na ten temat było poczucie, że pomogłam. Nie dociekałam ani sposobu, ani przyczyn takiego stanu rzeczy. Byłam grzecznym, bardzo spokojnym, czasem nieco zamkniętym w sobie dzieckiem, dlatego zawsze z pokorą wypełniałam prośby rodziców. Kochałam ich mocno, więc chciałam pomóc.

Kolejną rzeczą, która przychodzi mi na myśl to wizyta u pewnej bioenergoterapeutki, do której w wieku 7 lat zaprowadziła mnie babcia. Pamiętam małą chatkę w Szczyrku. Czekałyśmy z innymi ludźmi przed chatką na czymś w rodzaju górskiej hali. Nie pamiętam dokładnie jak kobieta ta wyglądała. Siedziałam tam na taborecie w niedużym pomieszczeniu w okropnym samopoczuciu. Przez cały pobyt w towarzystwie tej kobiety odczuwałam silne zawroty głowy, mdłości i mocne osłabienie. Z każdą minutą czułam się coraz gorzej. Pamiętam, że w końcowej części owego seansu mało nie zemdlałam. Energia, jaka panowała tam była na tyle silna, że zapamiętałam to spotkanie dokładnie, z wyjątkiem samej bioenergoterapeutki. Nie pamiętam jej słów, ani twarzy, gdyż siedziałam oszołomiona, nie rozumiejąc co się dzieje i dlaczego babcia właściwie mnie tam zaprowadziła. Jak stwierdzili moi rodzice, po wizycie tej moje zdolności lecznicze znikły.

Od 4 roku życia, każde wakacje spędzałam u babci. Zabierała mnie ona do swego rodzinnego domu, gdzie mieszkał jej brat z żoną i dziećmi. Kiedyś mieszkała tam i zmarła jej matka, która za życia zajmowała się ziołolecznictwem. Z opowieści babci wynika, że jej mama potrafiła wyleczyć ludzi, wobec których lekarze byli bezradni. Jej się udawało. Stosowała dość niestandardowe metody leczenia, które jednak czyniły cuda, a moja babcia asystowała jej jako pomoc.
Za każdym razem, gdy wchodziłam do tamtejszego domu czułam silne zawroty głowy, mdłości, ból brzucha, płakałam i marzyłam, by stamtąd uciec jak najszybciej. Dlatego najczęściej pozostawałam w ogrodzie, tłumacząc, że chcę popatrzeć na świnki i kozy, które hodował brat babci. Robiłam wszystko, by tylko nie wchodzić do domu. Rodzina babci była bardzo miła, lubiłam ich, jednak domu bałam się mimo, że z wizualnego punktu widzenia był jasny i bardzo przytulny. Było w nim jednak coś, co powodowało, że nawet po krótkiej w nim wizycie złe fizyczne i psychiczne samopoczucie towarzyszyło mi do końca dnia, nawet długo po powrocie do domu. Oprócz mdłości, odczuwałam ogólne rozbicie, okropne przygnębienie i stan podobny do ciężkiej depresji. Płakałam nie rozumiejąc dlaczego tak się czuję. Byłam ogromnie nieszczęśliwa w tamtych chwilach. Jeździłam tam z babcią, ponieważ nie chciałam robić jej przykrości, a i samych mieszkańców tego domu bardzo lubiłam.
Sytuacja powtarzała się przez wiele lat, w każde wakacje, nawet gdy byłam już nastolatką. Ostatni raz byłam tam w wieku 18 lat na pogrzebie. Dziwne fluidy nadal tam były i znów nie mogłam wejść do domu. Nie potrafiłam. Pamiętam, że gdy podchodziłam do drzwi czułam, jakby jakaś niewidzialna siła wypychała mnie w odwrotnym kierunku, czułam lęk i duże zniechęcenie, a wzrok jakby zaciągał się mgłą. Nie weszłam tam już nigdy.

Właściwie odkąd pamiętam czułam, że ktoś przy mnie jest. Ktoś, kto się mną opiekuje. Od zawsze miałam silne poczucie o istnieniu Boga, było to dla mnie coś oczywistego i absolutnie nigdy w życiu nawet nie przeszła mi przez głowę myśl, że może być inaczej. Nigdy w Jego istnienie nie zwątpiłam. Od najmłodszych lat każdego wieczoru chętnie się modliłam. Któregoś wieczora, gdy znów jako 9-latka przebywałam w wakacje w Bielsku, modliłam się. W pewnym momencie przed oczami ukazał mi się inny obraz, niż otaczający mnie pokój. Zupełnie tak, jakbym w mgnieniu oka przeniosła się gdzieś indziej. Zobaczyłam ogromnych rozmiarów siedzącą postać, o niesamowitej dobroci i potędze, a po jej prawej stronie stała postać wielkości dorosłego człowieka. Obie patrzyły na mnie z czułością. Odebrałam ich wówczas jako Boga i Chrystusa. Po chwili odzyskałam świadomość i znów byłam w pokoju. Nie zastanawiałam się wówczas nad tym. Traktowałam to jako coś naturalnego. Byłam niesamowicie przy tym spokojna. W poczuciu bezpieczeństwa poszłam spać.
Ciekawym jest to, że te sytuacje pamiętam tak dokładnie, wraz z uczuciami, podczas gdy inne z tego samego okresu zostały mi wyrzucone z pamięci. Zastanawia mnie również, że jako dziecko nie dociekałam przyczyn takich doświadczeń, ale zdawały mi się tak oczywiste i konieczne, że nie wywoływały u mnie wątpliwości i pytań. Często nie rozumiałam ich, jednak w pełni akceptowałam.

Pamiętam taką śmieszną scenę, której z mediumizmem nie łączę, jednak akurat przypomniała mi się. Miałam wówczas może 14 lat. Była piękna pogoda. Dziadek postanowił, że wraz z moją siostrą i chrzestną pojedziemy kosić na oddalonej o 9 km działce trawę. Chętnie kosiłyśmy, jednak bałyśmy się okropnie jeździć z dziadkiem, który co tu dużo mówić, smykałki do tego nie miał. A stało się to po tym, jak któregoś razu TIR o mały włos nie zmiażdżył nas na środku skrzyżowania. Uklękłyśmy więc z siostrą i zaczęłyśmy błagać Boga, by spadł deszcz, ponieważ wówczas nie musiałybyśmy jechać. Nie zapowiadało się na opady. Niebo po horyzont było błękitne jak marzenie. Błagając Boga o deszcz niemal płakałyśmy ze strachu. Jakie było nasze zdziwienie, gdy za pół godziny niebo zakryło się chmurami i tak lunęło, że nie było mowy o koszeniu. Ależ byłyśmy zdziwione. A jak bardzo zdziwił się dziadek, tym bardziej, że meteorolodzy nie przewidywali ani kropli. Lało krótką chwilę, ale na tyle mocno, by zmoczyć trawę. Do dziś jest to dla mnie niesłychane wydarzenie.

Gdy miałam 14 lat przeprowadziliśmy się z rodzicami do innego mieszkania. Poprzedni właściciel powiesił się tam w łazience, co rodzice moi zataili przede mną i siostrą w obawie, że nie będziemy chciały tam mieszkać. Pamiętam, wielokrotnie widywałam go w nocy, jako jasną postać stojącą za oszklonymi drzwiami mojego pokoju. Na początku myślałam, że to może światło wpada przez okno, albo coś mi się zdaje. Gdy jednak mglista postać zaczęła się poruszać za szybą, zmieniłam zdanie. Wmawiałam sobie jeszcze, że to może tata do chwili, gdy głowa przeniknęła przez szybę i odwróciła się w moim kierunku. Wiedziałam, że to duch. Bałam się spojrzeć w tamtym kierunku. Odwróciłam się w drugą stronę i zmusiłam do zaśnięcia. O dziwo szybko udało mi się. Na jednym razie nie skończyło się. Często w łazience słychać było hałasy, jakby ktoś walił po kaloryferze. Nasz pies zrywał się, stawał najeżony naprzeciwko łazienki, szczekał i groźnie warczał zupełnie tak, jak robił to gdy w pobliżu był ktoś obcy. Ogon miał wtedy zawsze opuszczony, a sierść na karku stała na baczność. Nie dziwiło mnie jego zachowanie. Gdy tak się zachowywał czułam, że ktoś z nami jest, ktoś, kogo nie widzimy. Czułam się dziwnie, nieswojo. Któregoś dnia rodzice powiedzieli nam o byłym właścicielu. Miałam pewność, że to on. Często nocami przychodził i przyglądał mi się. Ja jednak nie wiedziałam, co mam zrobić. Bałam się komukolwiek o tym powiedzieć. Myślałam, że nikt mnie nie zrozumie. W końcu odważyłam się poinformować o tym rodziców. Nie skomentowali tego. Gdy przyszedł do nas ksiądz po kolędzie, mama poprosiła go, by zrobił coś, by duch ten nas zostawił. On zaś bał się wejść do łazienki. Powiedział, że nie czuje się na siłach stawać z duchem, pokropił z daleka pomieszczenie wodą i blady jak ściana uciekł z naszego mieszkania. Ducha tego widywałam dopóki nie wyprowadziłam się stamtąd (tj. jeszcze jakieś 8 lat). Z czasem przyzwyczaiłam się do niego. Gdybym wiedziała wtedy, że można mu pomóc... Nie miałam żadnej wiedzy na temat życia po śmierci. Wiedziałam, że duch człowieka żyje dalej, ale nie przypuszczałam, że może cierpieć i potrzebować pomocy. Żal mi teraz, że wtedy nie pomogłam mu, nie wiedziałam, że trzeba...

W okresie nastoletnim zaczęłam odczuwać, że to, co dzieje się w kościele katolickim, do którego przynależałam, nie pasuje mi. Nie widziałam m.in. sensu spowiedzi przed księdzem, ponieważ sama przy każdej modlitwie mówiłam Bogu o swoich błędach, prośbach i nadziejach. Osobista forma przyznawania się do win wydawała się dla mnie czymś oczywistym. Robiłam to więc szczerze. Przestałam chodzić do kościoła. To również w tym czasie odkryłam, że często słyszę czyjś głos, który mówi do mnie. Zadawałam więc pytania, a głos mi odpowiadał. Nie miałam pojęcia kim jest owy głos. Początkowo myślałam, że sama sobie odpowiadam na pytania, póki nie usłyszałam odpowiedzi, której się nie spodziewałam. Miałam w przyzwyczajeniu, że gdy zastanawiałam się nad czymś, spoglądałam w niebo i pytałam: „no i co o tym sądzisz?”, jakbym oczekiwała odpowiedzi od samego Boga. Kiedy w przekonaniu, że dobrze myślę ponowiłam pytanie, usłyszałam: „Głupi pomysł”. I było zdziwienie. Nagły szok. Kto to powiedział? Wtedy zauważyłam, że to nie ja udzielam odpowiedzi. Nie pamiętam jak długo nad tym myślałam. Uznałam w końcu, że to Bóg mi odpowiada i tak myślałam ponad 12 lat, póki nie poznałam spirytyzmu.

Mając 13 lat zaczęłam mieć sny prorocze i przeczucia. To, co śniło mi się w idealny sposób miało miejsce później. Czasem odstęp czasowy był dłuższy, czasem krótszy. Obraz powtarzał się w rzeczywistości z doskonałym odzwierciedlaniem, co do najmniejszego szczegółu. Często miewałam wizje lub w mojej głowie pojawiały się wiadomości odnośnie tego, co się niebawem stanie. Wiedziałam nawet o tak banalnych rzeczach, jak list w skrzynce, czy czyjś telefon. Nie rozumiałam, skąd ta wiedza. Czasem zastanawiałam się nad tym, jednak nie dochodziłam do żadnego wniosku. Były to dla mnie sprawy niewyjaśnione. Ponieważ towarzyszyły mi każdego dnia, przyzwyczaiłam się, że są częścią mojego życia i tak jest do dziś.

W wieku 16 lat doszły nowe zdolności. Zaczęłam widzieć u ludzi jasną poświatę wokół ciała. Pierwszy raz zobaczyłam ją u księdza prowadzącego rekolekcje szkolne. Wielokrotnie odwracałam wzrok, przecierałam oczy, zamykałam je i otwierałam myśląc, że coś dzieje mi się z wzrokiem. Poświatę widziałam nadal. Ksiądz ten, dość fajnie prowadził rekolekcje, w przystępny dla młodzieży sposób, żartobliwie i bez morałów. Świecił przy tym jak żarówka ;) Cały dzień chodziłam i zastanawiałam się, skąd to światło, czym jest. Bałam się, że mam jakieś zaburzenie mózgowe, halucynacje. Zaczęłam więc przyglądać się innym ludziom. Każdy miał poświatę, jednak o różnym natężeniu i kolorze. Zauważyłam, że nic innego jej nie posiada, żaden przedmiot. Nie miałam pojęcia dlaczego to widzę i czym właściwie jest. Znów uznałam to za coś koniecznego i przeszłam z tym do porządku dziennego.

Rok później którejś niedzieli w południe, będąc w swoim pokoju, poczułam silną potrzebę, by usiąść przy biurku przed kartką papieru i czymś do pisania w dłoni. Nie myślałam o niczym, posłusznie to zrobiłam. Gdy siedziałam, mówiąc oględnie film mi się urwał. Nie pamiętam niczego z tamtej chwili. Ocknęłam się siedząca przed zapisaną kartką, na której widniał tekst na temat wszechobecności Boga i możliwości Go poszukiwania, oraz Jego nieskończonej miłości. Tej sytuacji już zupełnie nie rozumiałam. Wiedziałam, że to coś bardzo ważnego, więc przepisałam na najładniejszej, zdobionej kartce jaką miałam i schowałam wraz z oryginałem w pudełko ze skarbami typowej nastolatki. Nie miałam pojęcia co to jest i dlaczego nie pamiętam, bym to pisała. Wiedziałam tylko, że to ważne, choć właściwie nie potrafiłam odpowiedzieć na pytanie: dlaczego?
Kartka przeleżała z moimi wierszami do 2011 roku, gdy przeprowadzając się, przejrzałam moje skarby i ją znalazłam. Mam ją do dziś.

Niedługo po pierwszym przekazie zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Często słyszałam wołające mnie głosy, czasem czyjś krzyk. Czasami siedząc przy lekcjach zrywałam się, ponieważ wyglądało, jakby ktoś stanął nade mną i krzyknął: „Iza!”. Nikogo jednak nie było obok mnie.
Później zaczęłam miewać dziwne sny, w których szatan próbował mnie zabić. Śnił mi się raz kościół. Stałam na zewnątrz i patrzyłam, jak niebo zakrywają czarne chmury. Ziemia dookoła kościoła w jakiś dziwny sposób zmieniała swoją postać na szary piach, który przy dotknięciu parzył w dłonie. Weszłam do kościoła, a tam na ołtarzu stał złamany krzyż, a za nim na ścianie wisiał obraz szatana. W ławkach pełno było ludzi, którzy jak zahipnotyzowani wpatrywali się w obraz. Czułam, że są zniewoleni, więc na siłę wypychałam ich z budynku. Myślałam tylko o tym, by ich ratować, ponieważ sami byli zbyt słabi, by się uwolnić spod działania szatana. Gdy wszystkich wyprowadziłam, kościół zaczął się zawalać, a ja z niego uciekać. Szatan jakby zszedł z obrazu i goniąc mnie, latając pod sufitem krzyczał, że zemści się i mnie zabije. Na zewnątrz zerwałam z szyi koleżanki krzyżyk i machałam nim nad piaskiem, a ten zamieniał się w normalną ziemię. I sen się uciął.

Niedługo potem, któregoś wieczoru zaczęło się. Gdy położyłam się do łóżka, leżąc na wznak rozmyślałam o czymś, jak to nastolatka. W którymś momencie poczułam, jakby coś mnie trzymało i przygniatało. Nie mogłam się ruszyć. Widziałam latające nade mną trzy upiory o wyglądzie tak strasznych demonów, że trudno to opisać. Były jednak nieduże, wielkości rocznego dziecka. Okropnie ryczały i śmiały się w tak potworny sposób, że byłam przerażona tak, jak jeszcze nigdy w życiu. Płakałam nie mogąc się ruszyć. Nie wiedziałam czego chcą, kim są. Po chwili ujrzałam przerażającą twarz niby szatana (tak się przedstawił), który twierdził, że mnie zabije i już nie uwolnię się od niego nigdy. Nie macie pojęcia, co wtedy czułam. Nie mogłam się ruszyć, nie mogłam krzyczeć, nie mogłam wydobyć z siebie najmniejszego dźwięku. Zaczęły mnie dusić. Czułam silny uścisk na szyi, z którego nie mogłam się wyzwolić, bo moje ciało było jak sparaliżowane. Jednocześnie miałam coraz większe problemy z oddychaniem. Błagałam Boga o pomoc, bo tylko to przyszło mi do głowy. „Demony” znikły. Byłam tak wykończona płaczem, szarpaniną i duszeniem, że ledwie żywa od razu zasypiałam. Historia powtarzała się każdego wieczoru. W końcu, nie mogąc tego znieść musiałam poszukać pomocy. Byłam zupełnie bezsilna. Wiedziałam tylko tyle, że coś mnie prześladuje. Nie wiedziałam do kogo iść, komu opowiedzieć. Potwornie bałam się, że nikt mi nie uwierzy, że każdy uzna mnie za wariatkę i zamknie do szpitala psychiatrycznego. W akcie desperacji i w totalnej bezsilności, zwróciłam się w końcu o pomoc do Benedyktynów. Otrzymałam od nich modlitwę o wypędzenie szatana w języku łacińskim. Nauczyłam się jej na pamięć i odmawiałam każdego wieczoru. Początkowo modlitwa wywołała w demonach taką wściekłość, że atakowały z większą zaciętością. Do poprzednich doznań doszły jeszcze wizje zalanej krwią głowy Chrystusa, która umierała w cierpieniach. Widok ten powodował u mnie bardzo silny żal i ogromne współczucie. Ponadto nie wiedzieć dlaczego, na dłoniach i stopach czułam tak potworny ból, jakby ktoś mi je przebijał. Do dziś nie wiem, jak to zniosłam. Ostatkiem świadomości wypowiadałam modlitwę, gdyż nękanie prowadziło mnie niemal do omdlenia. Walka trwała kilka dnia, każdego wieczoru to samo.
Byłam bardzo spokojną i ułożoną nastolatką. Dobrze się uczyłam, udzielałam społecznie i charytatywnie, nie piłam, nie paliłam, nie imprezowałam, narkotyków nigdy nie widziałam na oczy. Nie rozumiałam więc, dlaczego to spotyka właśnie mnie. Co zrobiłam nie tak. Wydawało mi się to bardzo niesprawiedliwe. Nie pojmowałam, dlaczego moich rówieśników, którzy kradli, ćpali i się upijali coś takiego nie spotykało. Czułam się karana, choć nie wiedziałam za co. Owi benedyktyni tłumaczyli, że człowiek, który jest blisko Boga jest świetnym kąskiem dla szatana, który to chce sprowadzić go na złą drogę. Było to dla mnie niezbyt logiczne, oczekiwałam, że skoro jestem dobrym człowiekiem Bóg powinien mnie ochronić, a tak się nie stało. Nie rozumiałam, dlaczego pozwala, bym tak cierpiała. Bałam się, że już nigdy od szatana i jego demonów (ponieważ za takich ich wtedy uważałam) nie uwolnię się. Nie wiedziałam, jak z tym żyć. Każdy wieczór był dla mnie katorgą fizyczną i psychiczną. Modliłam się więc daną mi modlitwą w nadziei, że to kiedyś się skończy. I któregoś dnia skończyło się. Zupełnie, w jednej chwili. Do dziś nie ujrzałam czegoś tak odrażającego.

Często zastanawiała mnie również i inna rzecz, jak to się dzieje, że w niektórych przypadkach wiem, co czuje lub myśli rozmawiająca ze mną osoba. Pamiętam jako nastolatka miałam kolegę, z którym bawiliśmy się w odgadywanie myśli. On myślał o czymś, ja bezbłędnie powtarzałam. Zawsze pytał: "Jak ty to robisz?". Był tym zafascynowany. Mnie to śmieszyło, traktowałam to jak rozrywkę.
Rzeczą, nad którą dziś się zastanawiam jest fakt, że patrząc w oczy, potrafię ogólnie określić charakter człowieka. Pamiętam, jak jedna z koleżanek miała wyjechać do USA z pewną znajomą. Przesłała mi jej zdjęcie. Gdy spojrzałam na nie, przeraziłam się. Poprosiłam koleżankę o wyjątkową ostrożność, ponieważ w oczach tamtej zobaczyłam zawiść. Koleżanka śmiała się. Po ok. 2 tygodniach od wyjazdu, dostałam maila, w którym przeczytałam coś takiego: "Iza, dlaczego ja cię nie posłuchałam. Ta dziewczyna okazała się podła do granic możliwości. Mam przez nią kłopoty".

Kolejną rzeczą nad którą dziś się zastanawiam jest fakt, że bardzo intensywnie odbieram ludzkie cierpienie. Gdy widzę cierpiącego człowieka mam wrażenie, że jego uczucia wbijają się we mnie rzez klatkę piersiową, rozpływają po ciele i czuję je wręcz fizycznie. Towarzyszy temu zawsze ucisk w klatce i ogromny smutek, który następnie wywołuje szczere i serdeczne współczucie i nierzadko płacz z żalu nad jego losem. To jest tak silne, że nijak nie potrafię tego się pozbyć. Często mam wrażenie, że nie potrafię nad tym panować, ani ograniczyć tego, czy zablokować. To są te uczucia, które poruszają mojego ducha, nie tylko umysł.

Gdy miałam 20 lat dowiedziałam się, że mój dziadek miał zawał. Pojechałam do niego na tydzień. Był taki blady, ale zapewniał, że czuje się lepiej. Przez cały czas pobytu niemal nie odstępowałam od jego łóżka. Spędziłam z nim wówczas wiele godzin na rozmowach. Czułam, że muszę. Gdy przyszła pora wyjazdu i pożegnania, tak długo do niego tuliłam się. Czułam, jakby miał być to ostatni raz. Miesiąc później, gdy dzwoniłam do babci i pytałam o dziadka, mówiła, że jest po koronarografii, ale czuje się już lepiej. Tego samego dnia wieczorem, zbierając pościel z balkonu poczułam coś, czego jeszcze nigdy w życiu nie czułam. W ciągu ułamka sekundy straciłam kontakt z otaczającym mnie światem. Przed oczami miałam totalną ciemność, z której wyłonił się obraz ciemnego, bardzo zimnego grobowca, gdzieś na cmentarzu. Towarzyszyły temu silne dreszcze całego ciała i smutek, przenikający mnie do najgłębszych zakamarków ciała i duszy. Zachciało mi się płakać. Uczucie temu towarzyszące było tak złożone, że nie sposób odpowiednio je opisać. To coś jak okropne przygnębienie, ze strachem, lękiem, chłodem, brakiem tchu połączonym z uczuciem zapadnięcia się klatki piersiowej i dziwnym uderzeniem w punkt znajdujący się na środku mostka, co w następstwie wywołuje ogólne osłabienie. Miałam wrażenie, jakbym sama siedziała zamknięta w grobie. Każdy z wymienionych uczuć nie był zwykłym uczuciem, ale spotęgowanym wielokrotnie, następującym jednocześnie z innymi. Gdy wizja minęła stałam oszołomiona. Wiedziałam, że chodzi tu o dziadka... że on umiera. Zmarł o 4 rano. Gdy dostaliśmy telefon o jego śmierci, nie byłam zaskoczona. Stałam tylko i ze smutnym wzrokiem patrzyłam na zapłakaną mamę i siostrę.
Z dziadkiem byłam bardzo związana. Przez kolejny rok za każdym razem, gdy miałam problemy lub byłam smutna i płakałam wieczorem, nocą śnił mi się on. Zawsze we śnie wiedziałam, że jest duchem, a jego ciało nie żyje. Przytulał mnie wtedy i pocieszał. Często odnosił się też do sytuacji w rodzinie i różnych jej członków. Rano wstawałam w lepszym humorze i z nową nadzieją. Czasami opowiadał, że tam, gdzie jest ma wszystko, czego potrzebuje i żadne przedmioty materialne nie są mu potrzebne, że jest szczęśliwy. Przekazywał również pewne rzeczy, które w ciągu kilku następnych lat miały miejsce. Zawsze spotykaliśmy się w jego domu. Gdy widywałam się z babcią, opowiadałam jej o dziadku, tj. co u niego słychać. Ponieważ nie miała okazji widzieć go we śnie, cieszyła się z owych nowin. Widziałam ogromną ulgę na jej twarzy, gdy słuchała moich słów, jakby duży ciężar spadał jej z serca. O dziwo nigdy nie zwątpiła w moje słowa.
Równo rok po śmierci dziadek przyśnił mi się ostatni raz. Staliśmy wtedy jakby wśród chmur i tak mocno mnie tulił. Żegnał i ja znów wiedziałam, że to ostatni raz. Gdy obudziłam się wiedziałam, że musi iść gdzieś dalej, nie może być już przy mnie.
Przez kilka lat nie śnił mi się ani razu. Pamiętam w jednym ze snów znów znalazłam się pomiędzy czymś w rodzaju chmur, gdzie spotkałam ducha przemiłej staruszki o białych włosach i ujmującym uśmiechu. Również wiedziałam, że jest duchem. Zapytałam ją: „co słychać u dziadziusia?”. Odpowiedziała: „Wszystko dobrze. On chce ci coś przekazać”. Gdy obudziłam się, wiedziałam, że na wiadomość od niego muszę poczekać. Cieszyłam się, że choć nie mogłam spotkać się z nim osobiście, jest ktoś, kto mnie poinformował, że u niego wszystko w porządku. Nie wiem, gdzie wówczas się znajdywał i dlaczego nie mógł się ze mną kontaktować.
Przyśnił mi się znów jakieś pół roku temu, znów pomiędzy chmurami. Miał smutną twarz. Prosiłam go, by zabrał mnie ze sobą. Powiedział, że nie może. Ja na to: „Ale ja tak bardzo chcę iść z Tobą. Jeśli nie mogę, to chociaż powiedz mi jak tam jest”. On: „Gorzej niż wcześniej”. Zasmucił mnie ten sen, jednak postanowiłam przyjąć, że tak musi widocznie być. Pół roku temu miałam już pewną wiedzę spirytystyczną, więc przyjęłam to ze zrozumieniem. Pocieszającym było to, że czasami widuję go w jego domu. Zawsze taki uśmiechnięty patrzył na mnie, stojąc w progu pomiędzy kuchnią, a pokojem.

Chwila wyczucia śmierci dziadka coś we mnie zmieniła. Od tamtego czasu czuję, gdy ktoś umiera. Jeśli osobą tą jest ktoś spoza mojej rodziny, uczucie jest miłe, jakbym była lekka jak piórko i wzlatywała do góry. Widzę wówczas błękitne niebo, pełne radości i takiego niesamowitego ciepła i przyjaźni. Uczucie to łączy się z niezwykłym poczuciem bezpieczeństwa i o dziwo – radością. Gdy umrzeć ma ktoś z rodziny, uczucie jest podobne do tego sprzed śmierci dziadka.
Pamiętam sytuację sprzed roku, gdy będąc w odwiedzinach u babci, otrzymaliśmy telefon, że bliska jej sercu szwagierka zasłabła i trafiła do szpitala. Babcia bardzo bojąc się o nią poprosiłam mnie, bym zapytała swojego Opiekuna, czy wszystko będzie dobrze. Powiedział mi, że nie mogę w tym momencie powiedzieć babci o tym, że Lucy umrze, ponieważ zbyt mocno załamałaby się. Było to dla mnie oczywiste, że ciocia ma odejść.
2 dni później, gdy wróciłam do domu, około godz. 17 myłam naczynia. Zlewozmywak mam usytuowany pod oknem kuchennym. W którymś momencie odniosłam silne wrażenie, jakby jakaś duża siła (energia) leciała rozpędzona w kierunku mojego domu. Nie widziałam jej oczyma cielesnymi, ale własnym duchem. Gdy przekraczała okno, usłyszałam uderzenie w szybę, aż odruchowo uchyliłam się, jakbym bała się, że uderzy we mnie. Od razu wiedziałam, że to ciocia, że właśnie zmarła i potrzebuje mojej pomocy. Nie wiem skąd przychodzą mi do głowy takie myśli. Po prostu pojawiają się – nagle. Są znacznie szybsze od myśli, które sama generuję w głowie, gdy o czymś myślę. Mają szczególny charakter. Gdy o czymś myślę, kolejne zdania pojawiają się jakby jedno po drugim. Myśli, które otrzymuję od świata duchowego wyglądają tak, jakby opis całej sytuacji był jednym zdaniem, a w jednej krótkiej myśli przedstawionych zostało wiele zdań i faktów. Można to porównać do tego, jakby krótka myśl stanowiła pełen obraz wydarzenia.
Rzuciłam gary, wzięłam kartkę, ołówek i pozwoliłam duchowi pisać. To była ona. Potrzebowała pomocy, bała się. Zrobiłam, co do mnie należało. Podała mi również kilka faktów z życia, o których nie miałam pojęcia, a które potwierdziła babcia. Dzień później dowiedziałam się, że ciocia umarła właśnie około godziny 17.

Innym przykładem była mama mojej koleżanki. Gdy dowiedziałam się, że wykryto u niej guzy, nie wiadomo było jeszcze, czy to nowotwory, ponieważ czekano na wyniki biopsji. Od razu pojawiła mi się w głowie wiadomość, że to nowotwór złośliwy i kobiecie zostało już mało czasu. Pojawiła się również cyfra 4. Myślałam, że oznacza ona 4 miesiące życia kobiety. Po równo 4 tygodniach, kobieta zmarła. Po śmierci odwiedził mnie jej duch, bym przekazała coś jej córce. Zrobiłam to. O dziwo dziewczyna nie zapytała, skąd mam takie wiadomości.
Przypadków wyczucia śmierci było już w moim życiu sporo. Najczęściej, w wizji widzę cmentarz w konkretnej miejscowości i to mi pozwala domyślać się, skąd będzie dana osoba.

Czasami wystarczy, że ktoś powie mi, że dana osoba jest chora. Nie mam pojęcia skąd wiem, czy ktoś z tego wyjdzie, czy umrze. Nie wiem, dlaczego nigdy się nie mylę w tej kwestii. Kiedy komuś pisana jest rychła śmierć, na wspomnienie o tej osobie mam to specyficzne uczucie, którego brak, jeśli osoba ma żyć dalej. Pojawia się zawsze samoistnie. Nie mam na to wpływu.
Taką osobą był bliski z rodziny mojej teściowej. Nie widziałam człowieka nigdy na oczy, nie wiem kim był. Kiedy teściowa powiedziała mi, że tamten leży w szpitalu, bezwiednie powiedziałam – on umrze. Ona twierdziła, że może wyjdzie z tego, że jeszcze będzie dobrze. Ja na to: „nie ma szans”. Nie wzięła wtedy na serio moich słów. Następnego dnia przyszła do mnie, bym zawiozła ją do kwiaciarni, by zamówić wiązankę na pogrzeb.

Gdy w wieku 25 lat przeprowadziłam się do teściów, szybko zżyłam się z ojcem mojego męża. Opowiadał mi o swoim dzieciństwie, które przypadało na okres II wojny światowej, przeżyciach, śmierci ludzkiej, której był świadkiem. Czułam, że mało czasu już mu zostało i musi znaleźć się ktoś, kto go wysłucha. Słuchałam go więc i współczułam. Mogliśmy mieszkać razem tylko 6 miesięcy, ponieważ po tym czasie nagle zmarł. Prawdopodobnie urwał mu się zator żylny. Widziałam jego ducha 4-krotnie przed domem jako zamgloną, ale dość wyraźną postać. 2 razy śnił mi się. W jednym ze snów spotkałam go w jakimś domku, którego w rzeczywistości nie ma. Był w nim również młody mężczyzna, który śnił mi się wcześniej wielokrotnie. Za każdym razem, gdy się we śnie spotykaliśmy, on tak bardzo cieszył się na mój widok, przytulał i całował w policzek. Zwykle mówił, że tęsknił za mną i że tak bardzo cieszy się, że znów go odwiedziłam. Mój Opiekun wyjaśnił mi później, że to mój brat duchowy i cielesny z jednego z wcieleń.

Gdy 2,5 roku później przeprowadziliśmy się z mężem i synkiem do nowego domu, kontakty ze światem duchowym nabrały ogromnego tempa. Wszystko zaczęło potęgować się.
Wielokrotnie wieczorami, gdy kładłam się spać, czułam, jak ktoś przy mnie stoi i przygląda mi się. Towarzyszył mi niemal każdego wieczoru. Czasami widziałam męską twarz pomiędzy szczeblami w balustradzie na schodach, innym razem całą zmaterializowaną postać, stojącą na najniższym schodzie. Często czułam, jak czyjaś dłoń głaszcze mnie po głowie. Nacisk był na tyle silny, że włosy przesuwały mi się na głowie w tę i z powrotem. Ponieważ przez tyle lat zdążyłam przyzwyczaić się do obecności duchów, nie bałam się, ale zastanawiałam, kim jest ten duch. Nie czułam w jego obecności strachu, ale spokój, jakbym wiedziała, że postać ta opiekuje się mną. Dotyk ten czuję do dziś, gdy czasami w chwili spokoju leżę lub siedzę. Zwykle przychodzi, gdy jest cicho.
Jednocześnie, w ciągu dnia zaczęłam widywać zmaterializowane duchy w moim ogrodzie. Były tak realistyczne, że czasami myślałam, że to żywi ludzie. Pamiętam scenę, gdy w przekonaniu, że ktoś wkradł się nam na posesję, wpadłam do domu i krzyczałam do męża, że kogoś mamy w ogrodzie i gdy obejdziemy dom z dwóch różnych stron, dopadniemy go. Oczywiście nikogo nie było. Był to duch, który ukazywał się jako dość wysoki, bardzo szczupły, blond-włosy chłopak, w białym T-shirt’cie. Innym razem była to dziewczyna w długich, blond włosach, zaczesanych w kucyk. Przechodzili zwykle pod oknem powoli, zaglądali przez nie do środka domu, bądź przebiegali. Nigdy nie patrzyli mi w oczy. Zaczęłam zastanawiać się, dlaczego wciąż tu są. Mimo, że miałam 28 lat nadal nie pojmowałam, że duch może potrzebować mojej pomocy. Z każdym kolejnym tygodniem częstotliwość ukazywania się duchów zwiększała się. Czasem migały mi gdzieś kątem oka, czasem zwisały pod sufitem, innym razem stały na wprost. Wyglądały różnie. Od delikatnej mgiełki, przez ciemne masy, niewyraźne postaci ludzkie, po dokładnie zmaterializowane, gdzie nie można było określi, czy są duchem, czy człowiekiem. To wtedy zaczęłam uczyć się, jak różnie mogą się wizualizować. Każdemu towarzyszyły też różne fluidy, tj. to, co odczuwałam w ich obecności.
Ponieważ działo się bardzo wiele, zaczęłam się nad tym zastanawiać. Nie wiedziałam, czemu ma służyć ich obecność. Zaczęłam szukać wyjaśnienia, o które na dobrą sprawę nigdy nie pytałam.
Któregoś dnia, zupełnie nie wiem jak trafiłam na stronę forum spirytystycznego, zaczęłam czytać... Okazało się, że to nurt, który uznaje istnienie duchów. Wielu z Was zasugerowało mi edukację spirytyzmu. Zamówiłam książki, zaczęłam czytać.

Około miesiąc później na ścianie w salonie mojego domu pojawił się dziwny znak, przypominające literę J. Miał około 16-18 cm wysokości, jakieś 12 cm szerokości, a grubość linii wynosiła ok. 1,5-2 cm. Była napisany czymś, co przypominało grafit. Linie były bardzo równe, idealnej grubości w każdym miejscu. Nie ma niczego w moim domu, czym można by napisać coś takiego. Zastanawiałam się, skąd to się wzięło. Ponieważ dzień później robiłam poprawki malarskie, zamalowałam to. Zrobiłam co prawda zdjęcie temu, jednak niechcący tydzień później usunęłam je z aparatu. Żałuję, bo miałabym pamiątkę.

2 tygodnie później miałam dziwny, jak na moje ówczesne rozumowanie, sen. Siedziałam w nim przy biurku, oczy miałam mocno zamglone, a wśród jasnego światła na blacie leżała kartka papieru, na której pięknym kaligrafowanym pismem moje ręka sama pisała tekst w nieznanym mi języku. Cały tekst rozpoczynał się na tę samą literę, co znak, który pojawił się na ścianie. Czułam przy sobie jakby siłę boską, ogromne dobro i spokój. We śnie nie mogłam poruszać samodzielnie kończynami, jednak byłam szczęśliwa. Gdy przebudziłam się w środku nocy, rzeczywiście nie mogłam się ruszać i miałam ogromną ochotę wstać z łóżka i usiąść przy biurku. Po chwili czucie wróciło i wstałam. Pomyślałam: „Co ja właściwie robię?” i poszłam ponownie spać.
Na forum zasugerowano mi, że jestem prawdopodobnie medium. Może śmiesznie to zabrzmi, jednak nigdy wcześniej nie spotkałam się z tym pojęciem. By nie wyjść na idiotkę, zaczęłam szukać w Internercie, kim jest medium. Gdy poznałam teorię, zrozumiałam, że to, co mi towarzyszy przez całe życie to mediumizm.
Izabela
GG: 42074662


Ulecieć do góry na skrzydłach...
Awatar użytkownika
juniperus
spirytystka
spirytystka
 
Posty: 852
Rejestracja: 03 sty 2013, 11:50
Lokalizacja: łódzkie

Re: JESTEM MEDIUM (o ludziach ze zdolnościami mediumicznymi)

Postautor: juniperus » 14 maja 2014, 18:44

Część druga (nie ostatnia)

By poznać spirytyzm, zaczęłam czytać Księgę duchów. W międzyczasie któryś z forumowiczów zapytał mnie, czy miałam do czynienia z pismem automatycznym. I znów nie wiedziałam, co to takiego. Okazało się, że sytuacja sprzed lat była właśnie czymś takim, a sen do tego mnie zachęcał.
Któregoś dnia stwierdziłam, że można spróbować. Nie bardzo liczyłam na cokolwiek. Za pierwszym razem, gdy oparłam ołówek na kartce, po chwili oczekiwania miałam wrażenie, jakby ktoś chwycił całą mnie i posuwał delikatnie do przodu i do tyłu, powodując rysowanie na kartce zyg-zaków. Uznałam, że to nic takiego, choć zastanawiało mnie, dlaczego szlaczek znów ułożył się w dużą literę J. Myślałam: „O co chodzi z tą literą? Dlaczego wciąż się powtarza?”.
Nie zrażałam się. Próbę ponowiłam innego dnia. Wówczas napisało się słowo: „Julia”. Również nic mi to nie mówiło, gdyż nie znam nawet jednej Julii. Trzecia próba stanowiła przełom. Duch odpowiadał na pytania TAK i NIE.
Zachęcona powodzeniem, próbowałam kolejny raz i kolejny. Pierwsze przekazy pisały duchy zdecydowanie niskie. Usłyszałam różne przekleństwa pod swoim adresem. Niektóre twierdziły, że mnie nienawidzą, ponieważ wierzę w Boga, lub upierały się, że Bóg nie istnieje.
Pamiętam jednego z nich, który nie chciał słuchać moich rad, że trzeba być dobrym i że on też może. Ponieważ był uparty, postanowiłam wziąć go pod włos i zrobiłam straszną głupotę. Widząc, że duch nie chce tłumaczeń na temat konieczności poprawy, powiedziałam: „To patrz, co teraz zrobię” i zaczęłam wypowiadać słowa modlitwy” Ojcze nasz...”. Po pierwszym wersie poczułam, jakby ktoś uderzył mnie otwartą dłonią w prawy policzek. Piekł i był czerwony dość długo. Bardzo mnie to zaskoczyło. Nie powinnam była go do niczego zmuszać, ale podejść do sprawy delikatnie. Przymuszanie do poprawy nie ma sensu. Tu trzeba było delikatności, a ja poleciałam z grubej rury i zdenerwowałam tym ducha. Niepotrzebnie. Brak wiedzy i taktu w tej sytuacji nauczył mnie, by szanować wybór innych.

Kolejne przypadki poszły nieco lepiej. Nauczona poprzednimi sytuacjami, podchodziłam do każdego kolejnego ducha już z większą rezerwą i rozwagą. Czym więcej czytałam i rozmów z duchami przerabiałam, tym było mi łatwiej, choć wielokrotnie byłam zaskakiwana. Mój Opiekun często celowo przyprowadzał mi duchy niskie, bym uczyła się, jak ich wysłuchiwać, jak pomagać. Pokazywał, czego mogą potrzebować, jak różne być. Podpowiadał, co powinnam zrobić, by w danej sytuacji nieść pomoc, a nie szkodzić.
Nauczyłam się, jak prowadzić rozmowy z Opiekunem. To trwało jakiś czas. Potrzeba było z mojej strony zaangażowania i treningu. Co innego słyszeć pojedyncze odpowiedzi, jak w czasach nastoletnich, a co innego prowadzić z Nim dyskusje na różne tematy. Bardzo szanuję i kocham mojego Opiekuna. Czasami nie do końca wiem, o czym mówi, ponieważ lubi używać metafor i muszę prosić o łatwiejsze myśli.
Opiekun wytłumaczył mi już mnóstwo rzeczy. To dzięki Niemu nauczyłam się patrzeć na ludzi i duchy w inny sposób. Podpowiada mi, jak powinnam zachować się, by wyszło mi to na dobre. Zawsze, gdy postąpię wbrew temu, co mi radzi, żałuję. Gdy zaś zachęty Jego posłucham i mimo zniechęcania, a czasem drobnego lenistwa, zrobię tak, jak radzi, cieszę się później z naprawdę wymiernych korzyści. Nieustannie popycha mnie do przebaczania, tłumaczy niedoskonałości innych i uczy jak miłosiernie patrzeć na ludzi, którzy nas krzywdzą. Jest dla mnie prawdziwym wzorem i skarbnicą wiedzy. Mam wrażenie, że wie lepiej, co dla mnie dobre, niż ja sama. Nie zawsze podoba mi się Jego rozwiązanie. Czasami muszę coś bowiem stracić (w sensie materialnym). Dziś wiem, że On kieruje się w tym wszystkim moim dobrem duchowym, nie materialnym i to, co może mnie wydawać się stratą jest w rzeczywistości korzyścią. Zawsze koniec końców Jego jest górą, a moja rzekoma strata okazuje się wymiernym zyskiem i szczęściem dla mnie samej.
Każdego dnia Opiekun uczy mnie jak kochać ludzi i im częściej z nim rozmawiam, tym lepiej słyszę Jego głos.
Ostatnio tłumaczył mi jak ważne jest istnienie duchów światłych, tj. tych, które „siedzą” bezpośrednio przy Bogu, choć w losy innych duchów w żaden sposób nie ingerują, nie pracują nad konkretnymi istotami, jak Opiekunowie. One są po to, by równowaga w świecie duchowym była możliwa. By była idealna ilość dobra, umożliwiająca rozwój duchom niższym. Chodzi o to, by we fluidzie powszechnym, otaczającym wszystko było na tyle dużo dobra, by duchy czuły potrzebę poprawy i miały motywację oraz ideał, do którego mogłyby dążyć. To coś jak poprawa jakości powietrza i atmosfery, w jakiej żyjemy. Nie wiem, czy dobrego porównania użyłam. Czasami Opiekun przekazuje mi pewne rzeczy nie w formie zdań, ale odczucia. To dlatego tak trudno mi opisać je słowami. Czuję je duchem, ale nie ogarniam umysłem. Jednak samo czucie mi wystarczy, bym wiedziała, w którym kierunku podążać i co jest dobre, a co niewłaściwe.
Właściwie wszystko, co odbieram duchem opiera się na czuciu, a nie na myśli, a jakość tego i znaczenie jest nieporównywalnie większe i cenniejsze od nawet najwspanialszych myśli. Zwykle, gdy udaje mi się odebrać coś duchem, zdaję sobie sprawę jak bardzo ubogi jest ludzki rozum i zmysły. Są jak marny puch, ograniczone pod każdym względem. Nie zawsze udaje mi się opierać wszystko na wrażeniu duchowym. Czasem wtrąca się mój mózg i miesza mi tak, że tracę równowagę i zawsze wychodzi mi to na złe.
Odbiór duchowy przynosi spokój, równowagę, akceptację i zrozumienie różnorodności świata, dostrzeżenie wartości dobra, wyrozumiałość i wrażliwość.
Mój drogi Opiekun dwukrotnie pozwolił, bym mogła go zobaczyć oczyma. Za pierwszym razem stał rano przy moim łóżku. Gdy budząc się, otworzyłam oczy zobaczyłam wysokiego, wyprostowanego, starszego mężczyznę w białej szacie, bardzo spokojnego, dobrego i dostojnego. Emanował od siebie energią, która mówiła mi, że przy nim nic złego mi nie grozi. Stał tak i patrzył na mnie spokojnie przez kilka minut. Twarz miał taką łagodną. Uśmiechnęłam się do niego. Cieszyłam się, że jest.
Za drugim razem sytuacja była nieco inna. Pewnego wieczoru naszykowałam sobie kąpiel. Wchodząc po schodach na górę po piżamę, poczułam, że ktoś jest w sypialni. Energia była silna. Od razu zauważyłam, że różniła się od tej, która zwykle towarzyszyła duchom, które mnie odwiedzały. Było jej jakby więcej. Gdy weszłam do ciemnego pokoju zobaczyłam po drugiej stronie łóżka kilka mglistych postaci bez twarzy, ustawionych w rzędzie po łuku. Byli spokojni, choć po fluidach od razu rozpoznałam, że duchami dobrymi to oni nie są.
Usiadłam na łóżku i zapytałam: „Kim jesteście? Dlaczego tu przyszliście?”. Powiedzieli, że bardzo chcą porozmawiać. Zgodziłam się. Zaproponowałam jednak, byśmy zeszli do łazienki. Leżąc w ciepłej wodzie pozwoliłam pisać im moim palcem po nodze. Pierwsza rzecz, jaką przekazali brzmiała niej więcej tak: „Wytłumacz nam istotę wiary”. Zaskoczyło mnie to pytanie, jednak wytężyłam umysł i tak jak ja odbieram tę kwestię, tłumaczyłam im. Później poprosili mnie, bym opowiedziała im o Bogu. I tu miałam problem. Nie wiedziałam kim właściwie jest Bóg, nie potrafiłam nijak Go opisać ani określić. Coś zaczęłam tłumaczyć, że Bóg jest dobry, sprawiedliwy, że nas kocha itd. I w tym momencie coś kazało obrócić mi głowę do tyłu. Gdy to zrobiłam zauważyłam stojącego za mną Opiekuna. Trwało to ułamek sekundy, po którym znalazłam się gdzieś indziej. Widziałam Opiekuna po mojej prawej stronie. Byłam z nim w jakiejś przestrzeni. Staliśmy, a przed nami w oddali było coś na kształt jakby chmur o niesamowitych kolorach od niebieskiego przez róż do fioletu. Od chmur tych biła światłość. Nie były to jednak promienie słoneczne, ale niesamowita siła, jakiej do dziś nie potrafię opisać. Siła, na którą składała się miłość , dobro, doskonałość i potęga, jakiej dotąd nie widziałam, nie doznałam. To było coś tak niesamowitego, że nie znajduję słów, które mogłyby je opisać. Bardzo chciałam iść w tamtą stronę. Opiekun powiedział, że nie mogę. Mogłam jedynie popatrzeć z daleka. Uczucia, które wówczas we mnie powstały były czymś na wzór ogromnej tęsknoty za tym czymś, ale i nieopisanego szczęścia. Chciałam tam zostać, nie mogłam jednak... W mgnieniu oka znalazłam się świadomością z powrotem w ciele. Przepłniało mnie ta nieopisane szczęście, że za wszelką cenę chciałam podzielić się nim z duchami. Zamknęłam oczy i przypominając sobie tamten obraz, chciałam poprzez myśli przekazać go duchom, by i one mogły poczuć się tak szczęśliwe jak ja. One jednak go nie widziały. Powiedziały, że nie wolno im tego zobaczyć, nie są gotowe. Byłam bardzo tym rozżalona. Chciałam pomóc i nie mogłam. Postanowiłam opowiedzieć im to. Po tym podziękowały, twierdząc, że dostały to, o co prosiły i odeszły.
Następnego dnia zapytałam Opiekuna, gdzie mnie zabrał. Powiedział, że obraz ten pokazał mi, bym tłumacząc duchom istotę Boga, wiedziała o czym mówię. Byłam mu ogromnie za to wdzięczna, a obraz pamiętam do dziś. Czegoś takiego nie zapomina się. Z drugiej strony zastanawiałam się, jak to się stało, że w chwili braku świadomości nie utopiłam się w tej wannie. I wracając do ciała znajdywało się ono w tej samej pozycji. Odpowiedź jest oczywista: Opiekun nie pozwoliłby mi utopić się J

Wracając do duchów, odwiedzało ich mnie dość sporo. Przypadki różne, każdy na swój sposób indywidualny, każdy z innymi problemami. Tak, jak różne są duchy, tak różne bywają fluidy im towarzyszące. Fluid to coś, co czuję, gdy duch jest blisko mnie. Oddziałuje on zarówno na moje samopoczucie psychiczne jak i fizyczne.
Tak już jest, że gdy duch pisze za pomocą mojej dłoni, widziany przeze mnie obraz jest silnie zamglony, słuch stępiony, a ciało mniej odczuwalne. Podobnie dzieje się, gdy duch jest obok, choć nie pisze. Wzrok pogarsza się, w uszach piszczy. Dopiero po chwili fluidy samego ducha stają się wyczuwalne. Jeśli są dość niskie, na ciele pojawia się gęsia skórka, choć zimno mi nie jest, włosy stają na niej na baczność, na środku klatki piersiowej odczuwam coś w rodzaju ucisku kierowanego od zewnątrz. Czuję też otaczającą mnie energię, jakby powietrze stawało się na tyle ciężkie, by czuć jego dotyk na skórze.
Gdy duch jest niski z poważniejszymi przewinieniami, do wyżej wymienionych dochodzi uczucie duszenia się, jakby klatka piersiowa zapadała się do wewnątrz, zawroty głowy i silne mdłości.
Czasami oprócz fluidów czuję również emocje ducha. W takich chwilach z oczu łzy same płyną, a w środku rozsadza mnie ogromny smutek i przygnębienie. W przypadku samobójców, ciałem moim rządzą drgawki. Cała trzęsę się tak, że nie jestem w stanie np. utrzymać przedmiotu w dłoniach. Najsilniejsze drgania odczuwam w klatce piersiowej i z niej rozchodzą się po całym ciele. Jednocześnie na środku czoła troszkę nad oczyma odbieram ucisk, jakby ktoś palcem przyciskał mi w tym miejscu czaszkę. Jeśli duch niski oddziałuje na mnie w sposób zdecydowany, mam wrażenie, jakbym dostała w czoło młotkiem, co połączone jest z chwilową utratą wzroku. Dalej fluid jak niewidoczna fala rozchodzi się po moim ciele, wzrok trochę poprawia się, ale pozostaje zamglony. Czasami nie jestem w stanie ustać w takich momnetach na nogach. Jeśli duch oddziałuje na mnie zbyt długo dopada mnie takie zmęczenie, że jestem na progu omdlenia, osuwam się po ścianach.
Pamiętam, na początku trenowania pisma automatycznego jeden z duchów samobójców miał tak nieprzyjemne fluidy, iż cały kolejny dzień chodziłam z silnymi mdłościami, osłabiona. Samopoczucie to nie jest jednak podobne do tego, przy chorobie układu pokarmowego. Mdłości są tu jakby z gardła, ma się również wrażenie, jakby cały organizm (krew) był czymś silnie zatruty.
Pamiętam również chwilę, gdy nękana przez niskiego ducha znajoma prosiła mnie o pomoc. Zaczęłyśmy rozmawiać o tym. Widocznie prześladowcy nie podobały się moje zamiary, postanowił dać o sobie znać wywołując uczcie, jakby ktoś pięścią uderzył mnie w klatkę piersiową. Było to na tyle silnie odczuwalne, że zgięłam się w pół.

Pragnę, byście wiedzieli, że duchy potrafią oddziaływać również w taki sposób, jak żywi ludzie. Jakiś czas temu nieustannie towarzyszył mi jeden z nich. Ponieważ nie bardzo miałam czas, by się nim zainteresować (a powinnam go była znaleźć), postanowił w bezpośredni sposób dać o sobie znać. Kiedy przechodziłam przez przedpokój poczułam, jakby ktoś silnie mnie chwycił za przedramię i pociągnął do siebie. Siła była na tyle duża, że mało nie przewróciłam się. Zdołał zatrzymać mnie w czasie kroków i pociągnąć do tyłu. Na skórze zostały czerwone ślady, jakby odcisnęły się 3 palce. Ślady te piekły i widniały ponad dobę.
Ponieważ w ciągu kolejnych dni nie zmobilizowałam się do podjęcia rozmów z nim, postanowił oddziaływać na mnie tak silnie, że nie byłam w stanie normalnie wejść po schodach do sypialni. Prawie na czworakach wdrapałam się tam. Towarzyszyły mi w tym silne zawroty głowy, problemy z oddechem, drętwienie całego ciała i to gniecienie w piersi. Dobrze, że z nim porozmawiałam. Byłam mu coś winna. Teraz mnie nie nachodzi.
Sytuacja ta nauczyła mnie ogromnie ważnej rzeczy, że nie zawsze jest tak, jak sądzimy. Duchem tym był mój morderca z poprzedniego wcielenia. Na pierwszy rzut oka powinnam być na niego wściekła, wyrzucać mu to. Jednak to ja byłam winna. To mój mąż, który bardzo mnie kochał, a którego zostawiłam dla innego. Zraniłam go tak okrutnie, że w akcie desperacji popełnił okropny błąd – zabił mnie. Gdybym zachowała się jak należy, nie zmusiłabym go do tego. Oczywiście każdy odpowiada za swoje czyny. Jednak ja nie zamierzałam wybielać się. To ja sprowokowałam tą sytuację. Swoim egoizmem zaprowadziłam go do tak poważnego kroku. Przyznałam się do osobistej porażki, przeprosiłam go, poprosiłam o wybaczenie i sama wybaczyłam. W jego imieniu poprosiłam Boga o wybaczenie duchowi. Zrozumiałam, że niektóre duchy są przy nas dlatego, że skrzywdziliśmy je. Duch ten wielokrotnie wcześniej śnił mi się. Na jawie często siadywał obok na łóżku. Słyszałam jak ciężko oddychał. Trwało to dotąd, aż zrozumiałam, że powinnam z nim porozmawiać i znaleźć przyczynę takiego stanu rzeczy. Wyjaśnił, że lubi przy mnie być, patrzeć na mnie, ponieważ wówczas jest mu lżej, czuje się mniej samotny. Nie powinien pozostawać tu na Ziemi. To nie miejsce dla niego, ale rozumiem, taki jest jego wybór. Poprosiłam w jego imieniu Anioły, by zechciały, jeśli to możliwe, wskazać mu drogę i pomóc w uwolnieniu się od Ziemi. Modliłam się za niego. Ze szczerego serca życzyłam mu szczęścia i tego, by nie musiał tkwić przy mnie.

Była też inna historia. Dość nietypowa... Którejś nocy śniło mi się, że przemierzam jakąś przestrzeń. Stanęłam przed dużymi drzwiami, otworzyłam je i weszłam do dużej sali. Tam zobaczyłam stojącą rodzinę: kobietę, mężczyznę i troje dzieci, ubranych w odzież prawdopodobnie z VIII lub XIX wieku, ustawioną jak do zdjęcia ( z przodu dzieci, z tyłu rodzice). Kobieta spojrzała na mnie, uśmiechnęła się radośnie, szturchnęła delikatnie męża i szczęśliwa wskazując mnie mężczyźnie, powiedziała: „zobacz, kto nas odwiedził”. Wydawali się mi znajomi, jednak nie wiem, kim byli. I w tym momencie poczuła jakby wyciąganie z tamtego miejsca i przestrzeni. Obudziłam się i zobaczyłam całą sytuację. Górna połowa mojego ciała leżała na łóżku, na wznak, natomiast do pasa w dół, utrzymywała się w powietrzu. Czułam, jakby ktoś mnie gwałcił. Nie mogłam się ruszyć, nie posiadałam nad ciałem żadnej władzy. Miałam tylko świadomość. To dziwne uczucie: patrzyłam na siebie oczyma, jednak jakbym była od ciała uwolniona, niezależna. Nie odczuwałam żadnego strachu. Dotyk odbierałam ciałem, ale myślałam duchem. Dlatego nie czułam bólu. Wiedziałam, że jest przy mnie duch, którego jakoś muszę się pozbyć. Zaczęłam się modlić, prosząc Boga i dobre duchy o pomoc. I wtedy oddzieliłam się od ciała, byłam w postaci duchowej. Gdy wypowiadałam „Ojcze nasz...”, przy słowach: „ale nas zbaw ode złego” przede mną stanęło kilka świetlistych duchów, które zasłaniały mnie przed tym niskim, tworząc coś w rodzaju muru. Ja chowałam się za nimi, wypowiadając resztę modlitwy. Jednocześnie duch niski zaczął wydawać z siebie tak dzikie odgłosy i wycie, jakby ktoś rozdzierał go na pół. Zniknął, a w tej samej chwili wróciłam do ciała, które opadło na łóżko. Wtedy mózg zaczął mi pracować i analizować to, co się stało. Usiadłam przestraszona na łóżku i pytałam: co to u licha było!? Dziś wiem, jak wielką siłę posiadają duchy dobre i jak szybko zdolne są nas ochronić, jeśli je o to poprosimy.

Kilka miesięcy temu zaczęło się wszystko zmieniać. Dostrzegłam, że oprócz postrzegania świata zmysłami ludzkimi i rozumowania umysłowego, można widzieć świat w sposób duchowy. Uczę się, jak patrzeć oczyma własnego ducha. Pierwsze powodzenia na tej drodze pozwoliły mi dostrzec rzeczy, których absolutnie nie widzą oczy cielesne. Łatwiej jest mi dostrzec duchy. Nie muszę widzieć ich oczyma. Czując ich obecność w dokładniejszy sposób mogę określić ich intencje i potrzeby. Paradoksalnie celowe wyłączanie zmysłów pomaga w odbiorze świata duchowego. Dlatego, gdy zamykam oczy – widzę więcej, bo również to, co dla nich niedostrzegalne.
Angażując się w rozwój takiego widzenia, łatwiej jest zrozumieć to, co dzieje się każdego dnia. Dostrzegamy rozwiązania trudnych spraw, wyczulamy się na cierpienie innych, inaczej patrzymy na słabości innych, łatwiej przychodzi na przebaczenie i zrozumienie, my sami rozumiemy więcej. Nie mogę powiedzieć, że wiem dużo, ponieważ im bardziej poznaję duchową stronę naszego istnienia, tym większą mam świadomość z własnej niewiedzy i małości. To tak, jakbym siedziała w pudełku, zwanym ciałem. Nie widzę nic, poza pudełkiem, choć nie wiem, co jest poza nim. Wydaje mi się, że pudełko to cały świat. Gdy wychylam się spod niego, po troszku zaczynam dostrzegać, że poza nim jest coś znacznie większego, co mnie otacza. Widząc, co jest dookoła, zdaję sobie sprawę, jak mało wiem o otaczającym mnie świecie. Lecz patrzę tylko do linii horyzontu, a przecież dalej jest jeszcze coś, co jest dla mnie absolutnie nieznane. Im więcej uchylam wieczka, tym mam większą świadomość, jak mało wiem. Wraz ukazywaniem się tego co dookoła, ilość mojej wiedzy i poznania okazuje się proporcjonalnie coraz mniejsza. To zmusza mnie z jednej strony do nasilenia pokory wobec tego świata, z drugiej obliguje do podzielenia się wiedzą, o którą się wzbogaciłam z innymi, by było łatwiej tym, którzy nie mogą jeszcze uchylić swojego pudełka.


Przypadkiem, który szczególnie utkwił mi w pamięci jest pewna scena ze szpitala. W czerwcu zeszłego roku moja mama leżała na kardiologii. Odwiedzając ją dowiedziałam się, że w sali obok leży jej koleżanka z lat młodzieńczych – kobieta w jej wieku. Nie znałam jej, więc nie wiedziałam o kogo chodzi. Drugiego dnia miałam przyjechać do mamy w odwiedziny o godz. 12. Przed tą godziną byłam już gotowa do wyjazdu z domu. Czułam, że powinnam jednak jeszcze pozostać w domu. Przez 2 godziny chodziłam z miejsca na miejsce po domu, nie wiedzieć właściwie dlaczego. O godz. 14 poczułam, że teraz mogę jechać. Wsiadłam więc w samochód i udałam się do szpitala. Siedziałam z rodzicami na korytarzu przy małym stoliczku. W którym momencie zobaczyłam, jak z sali, gdzie leżała koleżanka mamy wyszedł duch kobiety w beżowym ubraniu, czymś jakby sukienka, czy szlafrok. Przeszedł obok mnie powoli i udał się w kierunku drzwi wyjściowych z oddziału. Nie wiem, skąd wiedziałam. Powiedziałam mamie, że jej koleżanka umiera, ponieważ widziałam jej ducha. Mówiłam to z absolutną pewnością. Byłam o tym przekonana. 10 min później lekarze zaczęli zbiegać się do sali chorej. Okazało się, że jej serce zatrzymało się. Reanimowali ją prawie 2 godziny. Pewnie mieli nadzieję, że uda im się, ponieważ kobieta ta miała zaledwie 48 lat. Gdy w tym czasie do szpitala przyjechała jej córka, podeszła do nas zapłakana. Cały czas miała nadzieję, że lekarze uratują jej mamę. Ja wiedziałam, że tak się nie stanie. Już na początku reanimacji powiedziałam moim rodzicom, że niepotrzebnie lekarze tak się męczą, ponieważ jej duch już się oddzielił od ciała. Nie mam pojęcia skąd to wiedziałam. To po prostu pewność, która we mnie istniała. Zawsze dziwiło mnie to, dlaczego informacje takie nigdy nie wywołują we mnie strachu, ale są przyjmowane z niesamowitym spokojem. Może dlatego, że niosły one ze sobą właśnie spokojną energię, niesamowitą harmonię. Zupełnie tak, jakby życie na Ziemi było młynkiem i prawdziwym roller – kosterem, a to po śmierci – uporządkowanym układem, gdzie wszystko jest takie, jakim być powinno. Informacje, które pochodzą ze świata duchowego, dotyczące przewidywania przyszłości, czy czyjejś śmierci są na dzień dzisiejszy przeze mnie wyraźnie rozpoznawalne, ponieważ, gdy się pojawiają, czuję miłe, aczkolwiek silne ciepło na całej długości mostka, jakby ktoś przykładał mi do niego dłoń.
Wracając jednak do sytuacji, gdy córka pacjentki podeszła do nas, duch postanowił wykorzystać sytuację i jej coś przekazać. Ręka sama mi pisała, palcem po stoliku. Uścisk był silny i wywoływał lekki ból, jak gdyby ktoś dłonią ściskał moją. Na korytarzu pełno było ludzi. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Nie wiedziałam, jak to ukryć. Zasłoniłam się dużą torbą, w której przywiozłam mamie jedzenie i koszule na przebranie. Fluidy ducha były dość intensywne, jakby bardzo gdzieś się spieszył. Z ogromnym problemem zapamiętywałam wyrazy, łzy same lały mi się po policzkach, choć wcale nie było mi smutno. W końcu, gdy córka pacjentki odeszła od nas, powiedziałam rodzicom, by zapamiętali to, co będę mówić. Czytałam więc po wyrazie z przekazu. Gdy duch przekazał to, co chciał bardzo szybko odszedł, by stać przy córce. Powiedziałam rodzicom, że trzeba przekazać to córce pacjentki. Nie wiedziałam jak to zrobić. Czułam, że to jeszcze nie czas, ponieważ reanimacja trwała. Nie wolno mi było w tamtej chwili odbierać nadziei tej dziewczynie.
Wszystko trwało tak długo. Ponieważ miałam przy sobie moje głodne już dziecko, musiałam jechać do domu. Moja mama, która znała pacjentki córkę, zaproponowała, że przekaże jej wszystko, gdy lekarze stwierdzą zgon. Zrobiła to dla mnie. Poprosiłam, by powiedziała też o konieczności wybaczenia błędów i przykrości, jakie pacjentka za życia mogła popełnić pod adresem córki.
Wieczorem, gdy mama zadzwoniła, poinformowała mnie, że jej koleżanka faktycznie zmarła, ona przekazała tej dziewczynie to, o co prosił duch i ja, a wśród ubrań zmarłej leżał beżowy szlafrok (ponoć ulubiony), w którym widziałam ducha.
Moi rodzice zrozumieli, że nie jestem taka, jak wszyscy. Po raz pierwszy byli świadkiem mojego kontaktu z duchem i pisma automatycznego. Musiałam spotkać się z nimi i wyjaśnić im to. Przyjęli ten stan rzeczy, jednak od tamtej chwili nie rozmawiają ze mną na te tematy. Twierdzą, że przerasta ich to. Choć smutne jest to dla mnie, tym bardziej, że mój mąż również nie chce o tym rozmawiać, muszę to uszanować. Po prostu nie są gotowi, by to pojąć. Nie mogę naciskać na nich. Powoduje to we mnie uczucie osamotnienia. Trudno jest się borykać z czymś trudnym, gdy najbliżsi nie mogą pomóc. Na początku bardzo mnie to bolało. Próbowałam więc podchodzić do tematu z różnych stron w nadziei, że w końcu zechcą ze mną porozmawiać. Jak dotąd nie udało się. Zawsze zmieniali szybko temat na inny, by tego nie kontynuować. Musiałam nauczyć się rozumieć ich postawę, wykazać się wyrozumiałością. Nie jest łatwym pojęcie czegoś, z czym nie ma się do czynienia, a co jest tak niecodzienne. Żyję w nadziei, że któregoś dnia zechcą mnie o coś zapytać i rozmowa będzie możliwa.
Izabela
GG: 42074662


Ulecieć do góry na skrzydłach...
Awatar użytkownika
juniperus
spirytystka
spirytystka
 
Posty: 852
Rejestracja: 03 sty 2013, 11:50
Lokalizacja: łódzkie

Re: JESTEM MEDIUM (o ludziach ze zdolnościami mediumicznymi)

Postautor: juniperus » 15 maja 2014, 14:02

Gdyby zastanowić się nad każdym spotkaniem z duchem, którego osobiście traktuję jak swojego bardziej lub mniej rozwiniętego brata, mogę z całą pewnością powiedzieć, że jest ono jedyne w swoim rodzaju. Każdy duch jest inny, a spotkanie z nim na swój sposób wyjątkowe, bez względu na to, czy mam do czynienia z niskim, czy z tym dobrym. Właściwie każdy przypadek uczy mnie czegoś nowego.
Czasami jest to tylko krótka chwila, gdy będąc w różnych miejscach spotykam przebywające tam duchy. Zwykle widzę je tam przez chwilę. Po prostu pokazują mi się niespodziewanie przez chwilę i znikają. Jeśli zaczynam odbierać ich fluidy, lub widzę / czuję, że są obok mnie dłużej, dają do zrozumienia, że czegoś potrzebują. Jest to albo prośba o pomoc, albo chęć pomocy mi samej. Jeśli chodzi o duchy złośliwe, ponieważ i takie bywają, nie we wszystkich przypadkach znam cel ich odwiedzin i działań. Opiekun mawiał zwykle, że ze wszystkimi grupami muszę się skonfrontować, by nauczyć się je odróżniać, opierać ich negatywnemu działaniu, lub pobierać cenne nauki i wskazówki.
Dlatego właśnie każde spotkanie jest potrzebne, choćby nawet było niezrozumiałe, trudne, a nawet uciążliwe.
Początki rozwoju mediumizmu i pierwsze próby pomocy duchom były ciężkie. Opisywane przeze mnie wcześniej niedogodności cielesne dość mocno dominowały w moim samopoczuciu. Nie potrafiłam radzić sobie z tym, nie potrafiłam prosić też o pomoc.
Po kilku miesiącach Opiekun przychodził mi w takich sytuacjach z pomocą. Gdy duch niski twierdząc, że odczuł ulgę odchodził, zaraz po nim pojawiał się Opiekun i przekazywał mi dobre, uzdrawiające fluidy. Czułam wówczas, jakby ktoś położył mi ciepłą dłoń na głowie. Intensywne ciepło rozpływało się od tego miejsca po całym moim ciele, powodując, że wraz z tą falą wchodziło w ciało rozluźnienie i wszystkie negatywne odczucia fizyczne mijały natychmiast. Opanowywało mnie błogie uczucie lekkości, zupełnie tak, jakby moje ciało ważyło zaledwie kilka gram i mogło unieść się w powietrzu, a w duszy królowała niepohamowana nadzieja i ufność, oraz miłość do wszystkiego, co się rusza. Znałam to uczucie dobrze. Od najmłodszych lat miewałam sny, w których za pomocą koncentracji unosiłam się w powietrzu i latałam. Uwielbiałam te sny.
Cudowne było to, że nie musiałam Opiekuna prosić o pomoc. Sam wiedział kiedy i jak mi ulżyć. Traktuję to jako coś w rodzaju nagrody za pracę nad duchem niskim. Daje mi to również pewność, że robię dobrze.
Czasami bywa, że sam duch niski okazuje wdzięczność. Zdarzyło się mi trzykrotnie, że po rozmowie z duchem, modlitwie za niego, gdy odchodził, w podziękowaniu składał na moim policzku lub ustach pocałunek. Cudowne uczucie. Za każdym razem niesamowicie mnie to wzruszało.
Zdarzyło się mi również, że duch, który pomagał mi zapytał, czy może mnie przytulić. To jest dopiero uczucie! Czuje się to mniej więcej tak, jakby przytulał człowiek, z tą różnicą, że dotyk odbierany jest jak energia, która dotyka nie tylko ramion, czy pleców, ale całego ciała, z każdej strony, jakby otaczała mnie. Wyczuwalne jest ponadto przejmujące ciepło i czułość, która delikatnie łaskocze całe ciało.
Nic jednak nie może równać się z chwilą, gdy tuli człowieka Opiekun. Raz spróbowałam i tak mi się spodobało, że od czasu do czasu proszę o to mojego Anioła. To tak, jak w przypadku przytulania przez opisanego ducha, jednak wielokrotnie spotęgowanie. W tych momentach czuję się jakbym była małą dziewczynką, w objęciach, czułego, kochającego ojca, gdzie nic mi nie grozi, a całe zło świata jest daleko poza mną. Nie mogę w takich chwilach opanować łez. Po prostu mięknę do cna. Marzy mi się, by w takim stanie być ciągle. Opiekun powiedział mi, że duchy, które bardzo pracują nad sobą, przebywają w takiej atmosferze. Ci, którzy za życia nie popełnili zbyt złych czynów, po śmierci, wchodząc do świata duchowego odczuwają taką miłość z zewnątrz. Przebywają w takiej miłości i przyjaźni. Dlatego są tak szczęśliwi.
Czasami Opiekun udziela mi wsparcia, gdy piszę na blogu lub odpisuję komuś, kto potrzebuje wsparcia. Czuję wówczas, jakby trzymał dłoń na mojej głowie. Oświeca mnie i piszę coś, co jest potrzebne akurat tej osobie. Zawsze otrzymuję wówczas słowa podziękowania z informacją o osiągniętej uldze. Wiem więc, że treść wysłana przeze mnie była idealnie dobraną. Czasami czytając ją ponownie po pewnym czasie zauważam intensywny wpływ mojego Opiekuna. Nawet sposób konstruowania zdań różni się od mojego.

Pamiętam dwa wydarzenia, które upewniły mnie w tym, że Opiekun nieustannie i pomaga. Ubiegłego lata mieliśmy z mężem do zburzenia starą, drewnianą szopę. Ponieważ mąż był w pracy, postanowiłam zrobić mu niespodziankę i wyręczyć go. Okazało się to nie takie łatwe, tym bardziej, że upał był tego dnia okropny. Zdjęłam blachę z dachu, papę ze ścian, rozebrałam połowę desek i padłam ze zmęczenia. Waliłam ostatkiem sił łomem w deski, ale gwoździe nie chciały wychodzić. Siedząc ledwie żywa zastanawiałam się, jak to zrobić. Kompletnie nie miałam siły, by kontynuować. Zamknęłam oczy i powiedziałam: „Tak bardzo chciałabym to dokończyć, by mąż nie musiał się z tym męczyć, ale nie wiem jak. Opiekunie proszę Cię, pomóż mi. Tak bardzo mi zależy.” Po zaledwie 2-3 sekundach znów poczułam ciepło na głowie i silną falę energii szybko rozchodzącą się po ciele, która dosłownie zmyła całe zmęczenie i ból mięśni, wdrażając w nie nową siłę, a w głowę pomysł jak w prosty i szybki sposób można rozłożyć szopę do końca. Resztę zrobiłam już bardzo szybko i sił nie brakło nawet na sprzątanie bałaganu, jaki powstał. Oczywiście nie zapomniałam podziękować Opiekunowi za tak ważną pomoc. Sytuacja potwierdziła mi, że jeśli robimy coś w słusznej sprawie, z chęcią pomocy drugiemu, wsparcie duchów bardziej rozwiniętych jest gwarantowane.
Mój drogi Opiekun często podpowiada mi, jak powinnam zachować się wobec ludzi, którzy mnie krzywdzą. Gdy nie wytrzymam i coś głupiego komuś powiem(choć nigdy nie obrażam), zwykle pyta mnie: „Czy jesteś zadowolona z siebie?”. Zaraz wiem, że popełniłam błąd, zawstydzam się i odpowiadam: „Nie jestem. Niepotrzebnie to powiedziałam.” Mam ogromne wyrzuty sumienia nie tylko z powodu danego człowieka, ale przede wszystkim wstyd mi, że zawiodłam mojego Anioła. Źle mi z tym, że sprawiłam mu przykrość, ponieważ On bardzo się stara, by mnie zmienić, a ja znów nawaliłam. Przepraszam go zwykle i staram się już więcej takiego błędu nie popełniać.

Pamiętam sytuację, gdy jeden z niskich duchów usilnie próbował zbuntować mnie, bym stanęła przeciwko kobiecie, która mnie wielokrotnie skrzywdziła, przywołując stare wspomnienia najcięższych chwil i największych smutków. Na początku szybko wyrzucałam je z głowy. Czym jednak silniej walczyłam, tym on agresywniej atakował. Przykre sytuacje przewijały mi się przez głowę z dużą dokładnością i szybkością, a głos namawiał do zrobienia tej kobiecie krzywdy. Ona sama stanęła niedaleko mnie. Ja odwrócona byłam tyłem i walczyłam z myślami. By nie wybuchnąć uciekłam do domu. Siła, z jaką atakował mnie duch powodowała, że zaczęłam słabnąć nie tylko psychicznie, ale też fizycznie. Usiadłam w kącie, zaczęłam płakać i błagałam Opiekuna, by mi pomógł. Mówiłam wtedy: „Proszę Cię pomóż mi, bo brakuje mi sił na walkę. Nie chcę być zła, ale ten duch jest za silny i nie mogę go się pozbyć. Nie pozwól, by mnie dłużej dręczył, bo nie chcę zachowywać się tak, jak on.” Pomógł od razu. Odsunął ode mnie niskiego ducha i poczułam natychmiastową ulgę oraz regenerację sił. Opiekun polecił mi, bym szybko poszła do tej kobiety, ponieważ czekała na mnie. Zaczęłyśmy rozmawiać. Poprosiła wtedy o sadzonki kwiatów. Bez wahania wykopałam je z ogródka i zaniosłam. Było to moje zwycięstwo z oczywistym udziałem Anioła. Niby mała rzecz, jednak każde życie składa się z wielu takich małych sytuacji. Jeśli z większości wyjdziemy zwycięsko, nasz ogólny postęp dokonuje się w rzeczywistości.

Kolejną ważną dla mnie sytuacją, potwierdzającą opiekę Przewodnika, była historia, która wydarzyła się dwukrotnie. Jak już pisałam, czasami są przy mnie niskie duchy, które próbują mi „umilić” życie. Tego wieczoru jechałam z dzieckiem od rodziców do domu. Gdy byłam już prawie na miejscu, poczułam nagle bardzo negatywne fluidy obok siebie, wzrok zamglił się mi, słuch przytępił, a z rąk ktoś z całej siły wyrwał kierownicę, skręcając ją maksymalnie w prawo tak, że nie zdołałam się temu oprzeć. Samochód nakierowany został w kierunku płotu. Tuż przed nim kierownica odkręciła się z powrotem, a ja nagle ocknąwszy się gwałtownie zahamowałam. Udało się nie uderzyć w ostatniej chwili. Czułam Opiekuna przy sobie, wiedziałam, że ochronił mnie.
Podobna sytuacja wydarzyła się kilka miesięcy wcześniej, gdy jechałam po dziecko do przedszkola. Wtedy również wyrwano mi kierownicę i skręcono tak, bym wpadła do rowu. I wówczas Opiekun mnie ochronił.

Coś, co jednak wydarzyło się jakieś 3 tygodnie temu zszokowało mnie dość mocno. Mój synek wpadł na pomysł, by położyć się w najniższej szufladzie komody. Gdy to zrobił, komoda przechyliła się i poleciała na niego wraz ze stojący na niej telewizorem. Byłam od niego ok. 7 kroków, składając pranie, siedziałam na łóżku. Nagle oczy moje spojrzały na Michała i zobaczyły jak wszystko leci na moje dziecko. Zdążyłam tylko wstać, a dalej stało się coś, czego nie spodziewałam się. Poczułam, jak ktoś mnie chwycił i przerzucił przez pokój z taką prędkością, że zanim TV doleciał do pleców mojego dziecka, ja byłam przy nim i wkładając ręce między niego, a TV odrzuciłam sprzęt z całą siłą od małego, natomiast biodrem odepchnęłam komodę, by stanęła z powrotem na nóżkach. To niesamowite, że w ciągu zaledwie sekundy znalazłam się tak daleko. Ciekawym było też to, że całą akcję widziałam jak na wielokrotnie spowolnionym filmie, a lecąc przez pokój, byłam w jakimś pół-transie. Nie wiedziałam co jest grane i tak naprawdę ocknęłam się, gdy TV uderzył o podłogę wybijając w panelach dziurę. Myślałam, że takie rzeczy tylko w filmach. I w tym przypadku nie zapomniałam o podziękowaniu za uratowanie dziecka. Domyślam się, dlaczego sytuacja ta miała miejsce. Musiało się to wydarzyć, bym mogła znów zaufać i uwierzyć w siłę i chęć pomocy ze strony dobrych duchów, ponieważ miałam akurat jeden z moich okresów zwątpienia w sens mediumizmu.
Czasami takie chwile niestety zdarzają się. Opadam wtedy z sił, zatracam cel i sens mediumizmu, mam wrażenie, że nie podołam dłużej, że jestem za mało dobra, za mało skuteczna, wszystko zaczyna mnie przerastać i ogarnia mnie zmęczenie i zniechęcenie. Często też zaczynam wątpić nawet w to, że widzę duchy i wmawiam sobie, że wydaje mi się tylko. Opiekun wtedy pyta: „A ta sytuacja ze szpitala to co to było? Jak to podważysz? Ile jeszcze potrzebujesz dowodów?”. Nie mam argumentów przeciwnych, więc moje wątpliwości upadają, choć zniechęcenie zostaje.
Zwykle w takich sytuacjach wydarza się coś, co mną potrząśnie na tyle, że wiara zostaje przywrócona. Poza tym nagle pojawia się ktoś, kto prosi o pomoc, ja jej udzielam i znów wraca mi poczucie sensu tego, co robię.
Niestety w życiu moim bywają huśtawki nastrojów, chwile zwątpienia, gdzie zastanawiam się, czy to wszystko ciągnąć dalej, czy porzucić mediumizm i zająć się wyłącznie życiem ziemskim. Jest we mnie jednak takie przekonanie, że skoro już dostałam takie możliwości to muszę je wykorzystywać, a nie porzucać. Nie po to coś się ma, by było, ale po to, by dzięki temu zrobić coś dobrego. Bez powodu nic się nie dzieje. I tego próbuję się trzymać.
Tak właściwie do dziś nie znalazłam odpowiedzi, dlaczego jestem medium. Dlaczego to właśnie ja? Opiekun stwierdził, że w planach przed wcieleniem sama do tego się zobowiązałam. Pytanie zatem, dlaczego wybrałam właśnie taką formę wcielenia? Opiekun mówi, że taka była dla mnie najbardziej odpowiednia. Co dokładnie chciałam dzięki temu osiągnąć? Co ja tak właściwie sobie wtedy myślałam? Na to pytanie nie znam odpowiedzi.

Jakiś rok temu zainteresował mnie temat passes, czyli fluidoterapii. Postanowiłam spróbować na wciąż chorującym synku. Pierwsze dwie próby nie powiodły się. Dopiero kolejne pozwoliły wyczuć przepływającą przeze mnie energię. Znów uczucie miałam, jakby ktoś położył mi ciepłą dłoń na głowie. Od niej fluidy przepływały przeze mnie i poprzez dłonie przechodziły do dziecka. Po każdym takim seansie, synek spokojnie zasypiał. Zawsze czułam, że duch stoi obok. Po tygodniu ataki choroby stały się dużo delikatniejsze.
Pół roku później mąż przez klika dni narzekał na ból brzucha. Leki nie pomagały. Żal mi było patrzeć jak cierpi, bardzo chciałam mu pomóc. Gdy zasnął, położyłam mu jedną dłoń na głowie, drugą na brzuchu i błagałam braci duchowych o pomoc i przesłanie mu przeze mnie uzdrawiających fluidów. Rozluźniłam się całkowicie, by napięcie moich mięśni nie było przeszkodą dla energii, zamknęłam oczy i modliłam się. W którymś momencie poczułam jak drętwieją mi nogi. Dalej w piorunujący sposób przesunęło się w górę ciała i już przy brzuchu straciłam świadomość. Znalazłam się w jakieś przestrzeni, gdzie siedziałam w okręgu z kilkoma bardzo świetlistymi postaciami. Nie miały wyraźnych rysów twarzy jak człowiek, ale można było rozpoznać ich oczy i uśmiechnięte usta. Były jednak zupełnie niepodobne do ludzkich organów. Przypominały raczej delikatne zagłębienia na twarzy. Czułam od nich dużą sympatię i życzliwość. Dobrze mi z nimi było. Po niedługiej chwili ocknęłam się i wiedziałam, że już po wszystkim. Podziękowałam serdecznie, uśmiechnęłam się i poszłam spać. Następnego ranka mój mąż obudził się zdrowy jak ryba, w dobrym humorze.
Izabela
GG: 42074662


Ulecieć do góry na skrzydłach...
Awatar użytkownika
juniperus
spirytystka
spirytystka
 
Posty: 852
Rejestracja: 03 sty 2013, 11:50
Lokalizacja: łódzkie

Re: JESTEM MEDIUM (o ludziach ze zdolnościami mediumicznymi)

Postautor: juniperus » 16 maja 2014, 12:47

Nie mogę powiedzieć, że spotkania z duchami niższymi należą do przyjemności, jednak z czasem nauczyłam się je akceptować i choć po części rozumieć. Inaczej przedstawia się sytuacja, gdy gościem jest duch proszący o pomoc, a inaczej gdy duch ma złośliwe nastawienie.
Spośród tych zagubionych zdarzają się takie, które mają sumienie bardziej obciążone winami i takie, które mniej. Wystarczy wykazać się szczerym współczuciem i delikatnością, by zechciały opowiedzieć swoją historię, podzielić się problemami, a to pierwszy krok do rozpoznania ich sytuacji. Gdy wiem, co je trapi, mogę poszukać rozwiązania. Zwykle cuda działa modlitwa i wstawiennictwo za nimi. Czasami trzeba wytłumaczyć im pewne kwestie, nie zawsze bowiem wiedzą, co się stało. Kiedy śmierć przychodzi nagle, duch po oddzieleniu od ciała nie wie, że jest w postaci duchowej. Myśli, że nadal żyje w ciele i nie rozumie, dlaczego stojąc nad własnymi zwłokami widzi sam siebie.
Duchy tak, jak ludzie mają uczucia, bywają nerwowe lub bardzo wrażliwe. Dla niektórych wieść o tym, że nie powrócą do swojego ciała jest prawdziwym szokiem. Dlatego potrzeba ogromnego taktu, wyczucia i delikatności, by nie zranić ich jeszcze bardziej, ale by spokojnie wytłumaczyć sytuację i natychmiast dać nadzieję na szczęście, zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Bardzo ważną rzeczą jest, by poprosić duchy opiekuńcze o pomoc dla takiego ducha. Najczęściej próbuję przywołać Anioła mojego gościa. Jest on bowiem najbliższą mu istotą. Duch, który uwalnia się od ciała niemal zawsze rozpoznaje w swym Przewodniku osobę znajomą, serdeczną i sprzyjającą, dlatego najlepiej jest, gdy to właśnie On zabiera ducha z Ziemi.
W moich rękach jest pocieszyć ducha, dać nadzieję, wstawić się za niego i modlić, wyjaśnić sytuację, zachęcić do pewnych działań, jednak to Opiekun lub innych dobry duch jest w stanie poprowadzić go dalej. Ja nie posiadam takich możliwości.
Rozmawiając z duchem zagubionym muszę pamiętać, by nie próbować wpływać na niego drastycznie, ale dostosować narzędzia do położenia i charakteru ducha. I tak: szczególnego wsparcia potrzebują duchy zrozpaczone i wrażliwe, a spokoju, cierpliwości i ostrożności – duchy nerwowe.
Zwykle po sposobie konstruowania zdań, tonie, w jakim wypowiada się duch, użytych przez niego słowach i fluidach, jakimi emanuje, staram się wybadać, z kim mam do czynienia. Delikatnie wypytuję o nastrój, przeszłość i nastawienie do całej sprawy. Bywają duchy łatwe w współpracy, ale i uparte. Upór wynika z różnych okoliczności. U jednych jest konsekwencją braku perspektywy, czy nadziei na poprawę sytuacji, innym wydaje się, że same sobie poradzą i nie chcą łaski. Te ostatnie, zwykle po niedługim czasie wracają i proszą o pomoc, gdy zrozumieją, że jednak mogę się im do czegoś przydać.

Praca z duchami zabłąkanymi nie należy do łatwych. Jeszcze rok temu wiedzę swoją opierałam na fluidach ducha i tym, co pisze. Obecnie czuję również jego emocje, nastrój, czasami również słyszę jego płacz, krzyk lub słowa.
Ciekawym jest fakt, że czasami odbieram to, co towarzyszy duchowi. Pamiętam, pojawił się kiedyś duch mężczyzny, któremu towarzyszył paniczny krzyk młodej dziewczyny. Widziałam również przerażoną jej bladą twarz. Początkowo nie wiedziałam, co mam o tym myśleć. W rozmowie duch przyznał się, że zamordował ją, a to, co słyszałam i widziałam było prześladującym go obrazem. Na tym polegała jego katorga.
Ponieważ nieustannie się uczę, zakodowałam sobie, by w przyszłości szczególnie przyglądać się obrazom i dźwiękom, towarzyszącym przychodzącym duchom. Stanowią one wskazówkę dla rozpoznania sytuacji.
Największym wyzwaniem jest prawidłowo określić, jakiego rodzaju pomocy oczekuje dany duch. Często jest to niejasne, a sama rozmowa bardzo trudna, głównie przez silne emocje, towarzyszące duchowi. Szczególnie dużo cierpliwości potrzeba w pierwszej części rozmowy, gdy niektóre z nich są mocno zdenerwowane, przerażone lub w istnej histerii. W takiej chwili najważniejszym krokiem jest uspokojenie go, by jakakolwiek rozmowa była możliwa. Często krzyczą np.: „Gdzie ja jestem?! Chcę wrócić do domu, ale nie mogę. Pomóż mi. Gdzie jest mój dom? Nie mogę znaleźć drogi.” albo „ Duszę się! Ratunku! Zrób coś, bo zaraz się uduszę! O moja niedolo, duszę się! Nie mogę oddychać!”, lub też „Boję się. Pomóż mi. Nie wiem dlaczego widzę sam siebie.”
Tortury, jakich doznają niektóre duchy niedoskonałe bywają bardzo poważne, a nawet przerażające. Krzyczą, płaczą, jęczą. Współczuję im okropnie, dlatego robię co w mojej mocy, by im ulżyć choć troszkę i uspokoić. Nie jest to jednak łatwe. Gdy w końcu udaje się po części opanować ich strach, rozpoczynam delikatnie dalszą rozmowę. Nie zawsze zapewnienie o miłości Boga pomaga, gdyż niektóre duchy nie zdają sobie sprawy z Jego istnienia. Wielu ludzi błędnie uważa, że po śmierci wie się już wszystko. Otóż tak nie jest. Jeśli za życia człowiek jest niewierzący, po śmierci nadal może istnieć w niewiedzy.
Trzeba zatem takiej istocie tłumaczyć wszystko po kolei, podzielić się całą posiadaną wiedzą. Dlatego właśnie rozmowy takie trwają czasami nawet kilka godzin. Zdarza się i tak, że do danej osoby trzeba podchodzić wielokrotnie, etapami, gdyż nie da się wszystkiego zrobić naraz.
Im bardziej duch jest zrozpaczony, czy zdenerwowany, tym w bardziej negatywny sposób działają na mnie jego fluidy. W takich chwilach koniecznym jest maksymalne skoncentrowanie się na jego potrzebach i odwrócenie uwagi od niedogodności, choćby nawet człowiekiem rzucało jak w delirium. To kolejna trudność, wynikająca z kontaktów z duchami, nad którą trzeba nieustannie pracować. Ponieważ wszystkiego można się nauczyć, jeśli bardzo się tego chce, z czasem udaje się osiągnąć odpowiedni poziom izolacji od własnego ciała. Niezwykle pomocnym w tym jest trening poprzez modlitwę i wyciszanie się, polegający na jednoczesnym wygłuszeniu impulsów odbieranych przez zmysły oraz jednoczeniu się ze światem duchowym. Nic nie jest oczywiste i możliwe natychmiast. Potrzeba wielu prób i zaangażowania, by osiągnąć sensowny poziom. Tylko jednoczenie się ze światem duchowym daje możliwość lepszego zrozumienia istot cierpiących, a i tak zawsze okazuje się, że to nadal zbyt mało i praca wydaje się nie mieć końca.

Tak, jak w przypadku duchów zbłąkanych praca przynosi w końcu oczekiwany skutek, w postaci osiągniętej przez nich ulgi, tak zupełnie inaczej wygląda przypadek ducha złośliwego. Duchy te zdecydowanie w większości nie chcą współpracować, a ich naczelnym celem jest szkodzić. Niestety nadal pozostają osadzone w złu i nie mają potrzeby dążyć do samo-rozwoju i dobra. Ich niedoskonałość skłania je nie tylko do własnego zastoju, ale również do szkodzenia innym. Nierzadko zazdrość kierowana pod adresem człowieka lepszego od niego jest na tyle silna, że stara się on zrobić wszystko, by ściągnąć ofiarę na złą stronę, namawiając m.in. do rzeczy niemoralnych. Wychodzą bowiem z założenia, że skoro oni sami cierpią, to dlaczego inni mają mieć lepiej. Taka postawa wynika z faktu, że liczba posiadanych przez nich wad jest na tyle duża i silna, że nie potrafią zmobilizować się, by się ich pozbyć.
Można podejmować próbę pomocy takiemu duchowi, jednak jest to proces zdecydowanie bardzo trudny i długotrwały. Osobiście kilkukrotnie miałam możliwość podjęcia się tego zadania i tylko raz duch zechciał się poprawić. W pozostałych przypadkach nie udało mi się, pozostało mi więc modlić się za niego, prosząc o udział w tym przedsięwzięciu Anioły i dać duchowi czas na własne przemyślenia. Czasami złośliwcy tacy muszą dłuższy czas tkwić w jednym miejscu, by znudzeni monotonią poczuli potrzebę zmiany na lepsze. Tam, gdzie ja nie mogę nic zrobić, robią Duchy dobre i nie zapominam ich o to prosić.

Czasami zdarza się, że któryś z duchów złośliwych postanawia trochę mnie podręczyć. Nie jest to łatwy okres w moim życiu. Niektóre z nich są bardzo przebiegłe i inteligentne, dlatego też często sięgają po najcięższą broń – grę na ludzkiej psychice. Zwykle próbują jednak wywołać strach, ukazując coraz to wymyślniejsze twarze, podobne właściwie nie wiem do czego, drapiąc mnie lub ciągnąc za włosy. Ich chwytem na zaskoczenie jest ukazać się w formie półmaterialnej jako przerażająca głowa tuż przed moim nosem. Ponieważ są bardzo blisko, oprócz obrazu odbieram też fluidy. Mają one charakterystyczną formę, są bardzo ciężkie w odbiorze, jakby powietrze mnie otaczające zbudowane było z ołowiu. Zwykle powodują, że automatycznie odsuwam się szybko do tyłu, ponieważ mam wrażenie, jakbym na twarzy czuła ich gorący oddech. Spotkałam się kiedyś z duchem – hałaśnikiem. Ulubionym jego zajęciem było zakradać się po cichu i krzyczeć nagle prosto do ucha. Nie da się uniknąć zaskoczenia w takiej chwili. Krzyk był często nie do zniesienia, tak głośny, że czułam, jakby głowa miała mi zaraz pęknąć. Lubił też budzić mnie w środku nocy uderzając o meble, czy szybę w oknie. Czasami wydawał dźwięki podobne do upadających z wysoka dużych sprzętów jak lodówka, czy szafka, albo uderzeń metalową pałką w żeliwny kocioł. Na początku nie wiedziałam jak sobie z tym radzić i zrywałam się przestraszona, nasłuchując kolejnych hałasów. Ponieważ strach ludzki podoba się takim jak on, obrałam inną strategię. Mówię np.: „Daruj sobie. Nie bierze mnie to” albo „Nie hałasuj, bo śpię. Jeśli czegoś bardzo potrzebujesz, przyjdź rano”.
Nauczyłam się, że nie można dać się im wykorzystywać, ponieważ wejdą na głowę. Zwykle, gdy przychodzą pytam wprost, czy chcą mojej pomocy. Podejmuję próby namowy do poprawy i rezygnacji z prześladowania ludzi. Jeśli odpowiadają mi wulgaryzmami, lub gorszą formą zdania „Mam gdzieś Twoją pomoc”, ostatecznie „Wsadź sobie tę swoją pomoc w d...”, to decyduję się na bardziej stanowcze środki, żegnając osobnika i odsyłając tam, skąd przyszedł, mówiąc np. „Skoro nie chcesz mojej pomocy, nie zawracaj mi głowy. Żegnam”. Kiedyś nie odpuszczały tak szybko. Dziś zwykle znudzone szybko odchodzą. Chyba nie podoba im się, że przestałam się ich bać. Nie przejmuję się też już wszelkimi przekleństwami pod moim adresem. Słyszałam w ich wykonaniu takie teksty nie tylko dotyczące mnie, ale i samego Boga, że mózg w pionie staje, ale cóż, taka ich natura. Kiedyś zrozumieją swój błąd. Jestem tego pewna. Jeśli nie za rok to za 1000 lat. Grunt to mieć do nich cierpliwość i nie dać się opętać. W ekstramalnych sytuacjach jest przecież pomoc mojego Anioła. :D
Izabela
GG: 42074662


Ulecieć do góry na skrzydłach...
Awatar użytkownika
juniperus
spirytystka
spirytystka
 
Posty: 852
Rejestracja: 03 sty 2013, 11:50
Lokalizacja: łódzkie

Re: JESTEM MEDIUM (o ludziach ze zdolnościami mediumicznymi)

Postautor: megan6 » 18 maja 2014, 20:27

Jakoś ostatnio nie potrafiłam się zebrać by usiąść i to opisać. Nie wiedziałam od czego mam zacząć i jak wam to opisać. Jestem medium ale długo zajęło mi dojście do tego, bo nie jest to ani proste ani łatwe i nigdy nie było i pewnie nigdy nie będzie. To nie jest coś z czym można usiąść i po prostu się zmierzyć. W naszym świecie wielu osób tego nie rozumie ja sama długo tego nie rozumiałam. A nawet gdy za każdym razem zaczynam uważać że to zaczynam rozumieć, to świat duchowy znów mnie zadziwia i chyba do śmierci mojego ciała będzie mnie zadziwiał. Jestem wdzięczna Bogu za to że dostałam ten dar, bo jest to dar mimo że wiele osób które go dostają mogą uważać go za przekleństwo. Mediumizm zmienił mnie i moje życie całkowicie, ale zacznę od początku.
Zacznę od początku, już w dzieciństwie wiedziałam że coś się dzieje ale wtedy nie rozumiałam tego całkowicie. Byłam wychowana w rodzinie katolickiej wierzyłam w Boga, ale kościół nie dawał mi odpowiedzi na moje pytania. Pamiętam jak dziś sytuację gdy miałam 12 lat a w nocy obudził mnie głośny stukot jakby coś spadło z szafki. Była noc więc nie miałam zamiaru tego sprawdzać, ale uderzenie powtórzyło się i było znacznie głośniejsze. Wstałam zapaliłam światło i sprawdziłam, ale nic nie spadło położyłam się na łóżku, drzwi z pokoju były zamknięte a ja w pokoju byłam sama. Nagle usłyszałam kroki w pokoju jakby ktoś szedł i nagle poczułam jak ktoś siada na łóżku obok mnie, sprężyny z łóżka zatrzeszczały mimo że ja nie ruszałam się. Poczułam jak ktoś dotyka mnie a następnie przytula się do mnie, w pokoju nikogo nie było a ja nie mogłam się ruszyć w łóżku. Byłam jak sparaliżowana, czułam ciepło i siłę tego przytulenia. Na drugi dzień rano powiedziałam o tym mamie na co ona powiedziała mi że pewnie przyszła do mnie jakaś dusza i mam się za nią pomodlić. Zdziwiło mnie to bo myślałam że moja mama nie wierzy w duchy. Jednak w mojej rodzinie zarówno moja mama jak i babcia miały pewne sytuację w których coś się działo. Mama miała takich sytuacji bardzo mało za to babcia dość często, choć nie bardzo chciała rozmawiać na ten temat.
Inna historia to taka gdy ktoś za mną szedł słyszałam kroki ale nikogo nie było weszłam do kościoła się pomodlić w kościele nie było nikogo i wtedy usłyszałam jak ktoś wchodzi do kościoła słychać było wyraźne kroki. Nie obracałam się ale usłyszałam że osoba która weszła usiadła ławkę za mną. Wchodząc do ławki potknęła się jakby zahaczyła nogą obróciłam się żeby zobaczyć czy się ktoś nie wywrócił i nagle znieruchomiałam za mną nikogo kompletnie nie było.

Coraz częściej czułam że nie jestem sama, mimo że nikogo nie widziałam, to wyczuwałam obecność, która mnie peszyła. Wszystko zaczęło się nasilać a ja intuicyjnie zaczęłam się tego bać do tego stopnia że próbowałam to blokować, coś mi mówiło jak mam to robić by nie wyczuwać obecności. Gdy udało mi się to zblokować zaczęły pojawiać się u mnie sny prorocze które sprawdzały się, do tego towarzyszyła mi niebywała intuicja i przeczucia, które zawsze się sprawdzały. Często nie chciałam ich słuchać wtedy gdy nie szłam za ich głosem działo się coś złego.
W wieku około 20 lat sny prorocze na ogół przewidywały śmierć kogoś i zawsze się sprawdzały, do dziś mi to zostało, chociaż dziś już nie muszę mieć snów proroczych ponieważ przeczucia śmierci pojawiają się normalnie i nie są nigdy miłym uczuciem, można wręcz powiedzieć że ich nie lubię, bo są bardzo nieprzyjemne. Wracając jednak do snów, przewidziałam w ten sposób śmierć 6 osób. Nie tylko członków rodziny ale również obcych ludzi. Jedną z takich osób był proboszcz z parafii mimo że nie chodziłam do kościoła i nie wiedziałam nawet że jest chory. Umarł 2 tygodnie po tym jak miałam sen. Innym był sen gdzie przyśniło mi się że umrze szwagier mojej koleżanki i że równo tydzień później umrze wujek mojego męża. Dwa tygodnie później umarł szwagier koleżanki a równo tydzień po nim wujek. Kolejnym przykładem był mój dziadek wylądował w szpitalu ale stan się poprawił i za dwa dni miał być wypisany. Śnił mi się jak leżał w łóżku rozmawialiśmy ale za pomocą wymiany myśli. Powiedział mi że odchodzi i że mam po nim nie płakać i wspierać rodzinę zamknął oczy i widziałam jak umarł, nagle podeszła do mnie jakaś kobieta której nie widziałam i powiedziała że pogrzeb będzie we wtorek. Obudziłam się była 5 rano, dziadek zmarł ok 8 rano gdy dostałam telefon byłam już przygotowana bo wiedziałam że nie żyje. A gdy usłyszałam że pogrzeb ma być w poniedziałek to zapytałam się dlaczego w poniedziałek. Po godzinie dostałam kolejny telefon że księdzu nie pasował poniedziałek i pogrzeb został przełożony na wtorek.
Dziwną sytuację miałam również gdy zmarł papież, siedziałam w domu i czytałam książkę, byłam zaczytana i nagle coś mnie oderwało jakby mną szarpnęło, spojrzałam na zegarek była 21.37 i usłyszałam głos który powiedział że papież umarł. Później okazało się to prawdą. Kolejną śmiercią była śmierć mojej babci, a co najlepsze byłam smutna ale cieszyłam się że umarła, nie umiem tego opisać. Do dziś pamiętam jak leżała w trumnie a ja podeszłam do niej i w myślach powiedziałam, że jeśli czegoś będzie potrzebowała to niech przyjdzie do mnie we śnie i mi o tym powie. To było 2 lata temu wtedy nie wiedziałam czym jest spirytyzm i mediumizm.
Moja droga z mediumizmem zaczęła się jakieś półtorej roku temu, po śnie jaki miałam. Mój dziadek po śmierci śnił mi się dwa razy, przyszedł się pożegnać, babcia nie śniła mi się aż do czasu. Właśnie do czasu aż przyszli oboje razem, pokazano mi obraz jak oboje rozmawiają ze sobą i poinformowano mnie że dziadek przyszedł po babcię po śmierci i są razem, następnie dostałam zgodę by się z nimi zobaczyć. Weszłam do pokoju gdzie było dużo istot, nie widziałam ich jako ludzi ale jako postacie mniej lub bardziej świetliste, minęłam je i podeszłam do stołu przy którym siedziała babcia i dziadek. Ucałowałam dziadka w czoło a babci rzuciłam się w ramiona. Miejsce w którym byłam było inne, nie było tam złych emocji, tylko miłość, dobroć i życzliwość. Było mi tam cudownie, zapytałam się babci czy każdy z nas ma w swoim życiu swojego opiekuna (anioła stróża) a ona odpowiedziała mi że tak i że przecież się do niego zwracasz. Zapytałam się czy mogę zwracać się do niego z moimi prośbami a ona odparła radośnie mi że przecież już to robisz i masz robić to dalej. Dostałam także informację że mam pomóc mojej mamie bo może stać się coś złego. Okazało się to prawdą ponieważ moja mama miała załamanie i myśli samobójcze o czym nikt nie wiedział, a ja dostałam taką informację. Sen zakończył się dziwnie bo nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam. Zostałam przeniesiona w miejsce jakby pośród chmur zobaczyłam wielkie drewniane drzwi bez ścian, drzwi się uchyliły a mnie zalało światło tak piękne i cudowne pełne miłości. Usłyszałam głos mówiący do mnie że gdy nadejdzie mój czas mam się nie bać śmierci, od tego czasu nie boję się jej. Gdy się obudziłam byłam cała spłakana, nawet nie czułam że płakałam. Płakałam jeszcze 15 min bo nie potrafiłam się uspokoić, chciałam bardzo wrócić w to miejsce nie mogła się pogodzić z tym że mnie odesłano. Miałam wrażenie że coś chce mi się wyrwać z piersi i odlecieć w to miejsce. Tak nie było problemów, kłopotów i zmartwień. Do dziś mam w sobie uczucie niezmiernej chęci powrotu.
Co do kontaktów z tamtą stroną miałam 2 razy nieprzyjemną sytuację gdzie byłam atakowana przez duchy niskie. Moi Rodzice mieli sąsiadkę która spotykała się z mężczyzną który był bardzo nieżyczliwy wręcz był złym człowiekiem. Nagle w młodym wieku zmarł w dziwnych okolicznościach. Miałam sen w którym kamienica w której mieszkają moi rodzice się zaczyna walić. Wybiegłam najpierw ja z niej i zobaczyłam że stoi tam ten mężczyzna i się śmieje w bardzo zły okrutny sposób. Patrzał na mnie a ja wiedziałam że chce by oni zginęli. Wbiegłam więc do tego budynku i wyprowadziłam ich z tego domu wtedy on ze złości zaczął krzyczeć że mu się przeze mnie nie udało ale wtedy wiedziałam że wygrałam i on się poddał i odszedł.

Inną dziwną sytuacje miałam gdy byłam u znajomej i przyszła do niej dziewczyna jej jakaś koleżanka której nigdy wcześniej nie widziałam. Rozmawiałyśmy była dość miła i sympatyczna ale bardzo źle się czułam w jej obecności wydzielała bardzo negatywną energie bardzo złowrogą. Po spotkaniu z nią byłam wykończona. Dziewczyna bardzo dużo w życiu przeszła złego. W nocy miałam znów sen bardzo zły sen. śniło mi się że atakuje mnie duch jakieś dziewczyny duch był ogólnie przyczepiony na stałe do dziewczyny z która rozmawiałam u naszej znajomej. Atakował mnie chciał mnie uderzyć ale ja się broniłam i w śnie udało mi się go pokonać był za to bardzo wściekły ale dał mi spokój bo nie potrafił sobie ze mną poradzić. Czułam że chciał mnie mieć ale nie dał rady. Po jakimś czasie spotkałam się przez przypadek z ta dziewczyna ale nie czuć już było od niej tej negatywnej energii.
Mając ok 20 lat raz wywoływałam duchy za pomocą tablicy ouija razem z moim znajomym który ma także zdolności mediumiczne o czym nie wiedziałam. Duch przyszedł ale ja nie do końca w to wierzyłam puki sama nie trzymałam talerzyka, który sam pod moimi rękami zaczął się poruszać, tylko ja go trzymałam. Niestety po tym zdarzeniu coś przy mnie zostało i mój znajomy musiał mi pomóc to odkręcić, niestety to coś atakowało mnie 3 noce z rzędu. Od niego również dowiedziałam się pewnych rzeczy z mojej przyszłości które sprawdziły się chociaż o niektórych zapomniałam na długi czas, puki nie doszły do tego że się sprawdziły.
To wszystko i wiele innych sytuacji działo się zanim weszłam w mediumizm, ale dalszą części o tym jak doszłam do tego że jestem medium opiszę innym razem.
In the arms of the angel fly away from here ...
you're in the arms of the angel, may you find some comfort here
Awatar użytkownika
megan6
spirytystka
spirytystka
 
Posty: 214
Rejestracja: 23 lut 2013, 19:57
Lokalizacja: Kendal

Re: JESTEM MEDIUM (o ludziach ze zdolnościami mediumicznymi)

Postautor: lumafox » 19 cze 2014, 16:44

ja nie wiem wogole co mi sie dzieje, czy jest to prawda co widze czy nie.
nie wiem w jaki sposob odroznic prawdziwe widzenie przyszlosci o jakis majakow moze, albo moze ktos mnie zahipnotyzowal zebym cos widziala, albo pamietala.
zaczelo sie tak jakby od deja-vu, sorry jezeli ktos cos juz pisal, ale mam 5 min i nie mam czasu czytac teraz
wiec dejavu, a potem nagle tak jakbym caly sen przypomniala sobie w przyspieszeniu, prawie 8-10 miesiecy od pierwszego dejavu
w ten dzien wszystko zmienilam bo wynik ze snu mial byc straszny i po moich zmianach nic sie nie stalo
ale rowniez coraz mniej widzialam i dejavu i przyszlosci,
potem poznalam chlopaka, magician czy cos takiego
mam caly czas przywidzenia przyszlosci, ale nic sie nie spelnia, to znaczy budze sie rano, gra ta piosenka, te same dzwieki za oknem, patrze przez okno, i nie ma tego co ma byc, i nic sie nie dzieje, codziennie to samo, pamietam tez ciag dalszy wydarzen, pare dni po pierwszym wydarzeniu ma sie cos innego wydarzyc itd.
nic sie nie spelnia i ten chlopak ma cos w tym do czynienia, a jeszcze telepatycznie do mnie przemawia.

nie slysze jego glosu, ale tak jakbym rozmawiala ze soba. on mowi ze to nie prawda, ale ja wiem ze prawda.
czy wy w to wierzycie, ? czy ktos inny rozmawia telepatycznie z kims i od czego sie to zaczelo?
mjusze isc, ale przeczytam jak odpiszecie pozniej.
papa
lumafox
 
Posty: 1
Rejestracja: 19 cze 2014, 16:32

Re: JESTEM MEDIUM (o ludziach ze zdolnościami mediumicznymi)

Postautor: juniperus » 21 cze 2014, 04:26

Osobiście w sposób można by nazwać telepatyczny, choć nie do końca to tak działa, rozmawiam z duchami. Jeśli chodzi o osoby żyjące- z Megan 6 mamy coś takiego, że jedna wie, kiedy ta druga jej potrzebuje, lub myśli o niej i na odwrót, choć dzieli nas 200 km. Najczęściej wystarczy, że mocno pomyślę: "Gosia zadzwoń do mnie", Gosia o tym wie i zaraz dzwoni. Lepsze to niż mail i sms. Taka darmowa, natychmiastowa komunikacja. ;) A jaka niezawodna. Podobnie mam z moją babcią - zawsze wiem, kiedy o mnie myśli. Dzwonię więc do niej, a ona: "właśnie o tobie myślałam". Ja na to: "wiem, dlatego dzwonię do ciebie" :D
Izabela
GG: 42074662


Ulecieć do góry na skrzydłach...
Awatar użytkownika
juniperus
spirytystka
spirytystka
 
Posty: 852
Rejestracja: 03 sty 2013, 11:50
Lokalizacja: łódzkie

Re: JESTEM MEDIUM (o ludziach ze zdolnościami mediumicznymi)

Postautor: Margerita » 07 wrz 2014, 09:18

Z wielkim zaciekawieniem przeczytałam wspomnienia juniperus i megan6. Nie będę opisywała jak to się u mnie zaczęło, gdyż byłoby to powtórzeniem powyższych opisów dotyczących wrażeń, uczuć, emocji czy wizji. Natomiast chcę podzielić się z wami wydarzeniami, które wywarły na mnie bardzo mocne wrażenie.

Pewnego dnia, będąc w pracy, na korytarzu biurowca przechodziłam obok starszego pracownika. Gdy mijał mnie zauważyłam, że wokół jego postaci mieni się i lśni przeróżnymi kolorami jakby druga postać. Odwróciłam się za nim ze zdumieniem. Zobaczyłam, że ta kolorowa postać, wyglądająca jak hologram nałożony na ciało tego pracownika, rozmija się z nim i wraca do konturów jego ciała. Wyglądało to tak, jakby ktoś próbował zsynchronizować dwa obrazy, które wymykały się spod kontroli lub jakby dziecko drżącą ręką usiłowało nakleić obrazek na obrazek, dopasowując kontury. Minął tydzień i dokładnie tego samego dnia dowiedziałam się, że ów pracownik zasłabł w łazience i głową uderzył o umywalkę. Toaleta ta była rzadko odwiedzana i gdy wezwano pogotowie było już za późno. Wtedy zrozumiałam, że zjawisko które widziałam to było oddzielanie się duszy od ciała. Czy w takim razie możemy mówić o nieszczęśliwym wypadku?

W niedługim czasie po tym wydarzeniu mój mąż był umówiony z kolegą na skoki spadochronowe. Podwiozłam go na miejsce spotkania, z którego już razem mieli jechać na lotnisko. Gdy przez chwilę rozmawialiśmy, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że kolega wygląda jakby był pusty w środku, był blady (bladość, którą widzę nie jest widziana przez innych, już się o tym przekonałam). Nie mogłam zrozumieć dlaczego mam takie wrażenia. W końcu rozstaliśmy się i ruszyłam samochodem do domu. Przez parę metrów jechaliśmy w tym samym kierunku obok siebie. Spojrzałam w prawo na ich samochód chcąc im pomachać. To co zobaczyłam zmroziło mnie. Gdy patrzyłam na kolegę widziałam jego twarz i jednocześnie jego kości czaszki, jakby dwa obrazy były na siebie nałożone lub ciało było na tyle przezroczyste, że widziałam kości czaszki. Powoli zaczął do mnie docierać sens obrazu. Wieczorem gdy było już ciemno zrozumiałam, że coś się stało, gdyż o tej porze nie ma skoków, a mojego męża nadal nie było w domu. Wtedy zadzwonił do mnie mąż i poinformował mnie, że wróci późno gdyż czekają na prokuratora. Z przerażeniem wymieniłam imię kolegi ... dostałam potwierdzenie. Mówiło się o nieszczęśliwym wypadku.
Dla mnie to nie był nieszczęśliwy wypadek, to była decyzja duszy o sposobie zakończenia życia. Jej już nie było w ciele, ona wiedziała co będzie.

Jeszcze jedno ciekawe wydarzenie. Jestem bioenergoterapeutką. Pewnego dnia przyszła osoba na zabieg. Zanim zaczęła mówić zobaczyłam jak nad jej czołem pochyla się świetlisty kształt głowy, przepięknie błyszczący, pełny miłości, wdzięczności i zrozumienia. Postać pocałowała tę osobę w czoło. Wyglądało to tak samo kiedy matka pochyla się na dzieckiem śpiącym by obdarzyć je pocałunkiem pełnym matczynej miłości. Wtedy osoba ta zaczęła opowieść o utraconej ciąży, o pokochaniu nienarodzonego dziecka, o zrozumieniu i pogodzeniu się z trudnymi wydarzeniami. Wtedy zrozumiałam, że postać ta podziękowała i pożegnała się. Mimo krótkiego żywota otrzymała mnóstwo miłości i dlatego była tak bardzo wdzięczna.

Czy te wydarzenia wskazują o uzdolnieniach mediumicznych ? Nie wiem.
Margerita
 
Posty: 23
Rejestracja: 04 cze 2014, 08:02

Następna

Wróć do Nasz Spirytyzm

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 13 gości