JESTEM MEDIUM (o ludziach ze zdolnościami mediumicznymi)

Nasze opowieści, o tym jak Spirytyzm zmienił nasze spojrzenie na życie...

Re: JESTEM MEDIUM (o ludziach ze zdolnościami mediumicznymi)

Postautor: kalatala » 30 sie 2015, 10:52

Całkowicie się z Wami zgadzam. Tak, pisałam o wątpliwościach tylko co do hrabiny, ale nie znaczy to, że nie miałam ich w stosunku do dzieci. Prosiłam gorąco stronę duchową o znak, czy to jest prawda czy nie. Ale nie dostałam, jak na razie przynajmniej, żadnej odpowiedzi. Poza tym w filmie "Matki Chico Xavier" jest scena, gdy czytany jest list od dziecka, w którym jest napisane, że list pisze za niego ktoś inny, bo ono dopiero uczy się pisać. Ja po prostu nie wiem. Czy to znaczy, że mam odmówić pomocy, bo nie mam pewności? A jeśli to prawda i odtrącę potrzebujące dusze? Moim zdaniem z dwojga złego lepiej być wykorzystanym niż zawieść czyjeś nadzieje. Mi też się wydaje, że to jest po prostu zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Ale intencje mam jak najlepsze. Może taka właśnie jest moja próba. Z zawodu nie jestem pedagogiem, robię to hobbystycznie.

Poza tym w Księdze Mediów jest napisane, że jeśli ciągle dostaje się tylko nic nie znaczące rysunki oraz odpowiedzi typu tak - nie, to należy porzucić pisanie, gdyż do niczego to nie prowadzi. Obawiam się, że to wygląda dokładnie jak mój przypadek. Zastanawia mnie również nietypowe przejęcie władzy nad ręką. Do tej pory zawsze słyszałam i czytałam, że ręka drętwieje i jest poza kontrolą medium. To nie ma miejsca w moim przypadku. Czuję jedynie delikatne mrowienie, a i to nie zawsze, trochę lekkich skurczy mięśni w dłoni oraz delikatną energię pojawiającą się z różnych stron dłoni, dzięki której czuję, że ręka chce się podnieść, pójść w prawo czy w lewo. Mam całkowitą kontrolę nad dłonią, wręcz łapię się na tym, że nieświadomie trochę pomagam w pisaniu duchom. Zastanawiam się, czy to nie jest może raczej przypadek kontatku z własną duszą i działania podświadomego, chociaż nic nigdy nie czytałam na ten temat. Nie wiem, po prostu nie wiem. Myślę, że z czasem wyjdzie szydło z worka.

W każdym razie mam tę przewagę nad innymi początkującymi mediami, że mam jakąś wiedzę na ten temat oraz mogę na bieżąco przedstawiać przebieg wydarzeń kolegom po fachu :-) Mi tam pasuje ta historia, ostatnio moje życie było dość nudne :P

Wczoraj za dnia poszłam do sklepu i kupiłam zeszyt do nauki pisania oraz zeszyt w cienką i grubą linię. Wzbudziło to we mnie wzruszenie, aż mi łzy napływały do oczu. Bardzo bym chciała uczyć te dzieci. Usiadłam do kontaktu o godz. 21:55 - spojrzałam na zegar. Zaczęłam od modlitwy, w której się zwróciłam po kolei do Boga, Jezusa Chrystusa oraz dobrych duchów, w tym do mojego Opiekuna. Prosiłam o wsparcie, natchnienie, ochronę oraz wyjaśnienie sytuacji. Potem poprosiłam o kontakt, który by przyniósł pożytek. Po chwili żelopis zaczął się powolutku ruszać. W moim przypadku to pisanie idzie naprawdę powoli i ociężale, jakby z wielkim trudem. Zaczęło się tradycyjnie od schodków. Nic nie mówiłam - a porozumiewam się z duchami werbalnie - czekałam na rozwój. W końcu u podnóża schodków duch zaczął pisać. Od razu poznałam słowo: to było "Hrabina". Maciupkimi literami, ale wykaligrafowane. Trochę byłam zawiedziona. Miałam nadzieję na kontakt z Opiekunem. Nie bardzo miałam ochotę rozmawiac z panią hrabiną. Po zasygnalizowaniu swojej obecności pani hrabina odeszła. Ręka znowu zaczęła się ruszać i rysować zygzaki. Wyglądało to mi na Wiolę. Zapytałam, czy to ona, odpowiedź była twierdząca. Trochę z nią porozmawiałam. Dowiedziałam się, że ma siostrę i brata, którzy byli w stanie wcielonym. Tata również. Mama jednak nie żyła, ale Wiola jej po śmierci nie widziała i tęskniła za nią. Napisała mi, że ma 5 lat - chciałam zobaczyć, czy też zna cyfry. Potem zaczęłyśmy rysować ołówkiem szlaczek w zeszycie w cienką i grubą linię. Następnie przedstawiłam literę a jak ananas. Okazało się, że Wiola nie wiedziała, co to ananas. Nigdy go nie jadła. Pokazałam go jej w komputerze. Ale wiedziała co to arbuz. Pokazała mi kolory arbuza - z wierzchu zielony, a w środku czerwony. Potem zapisała całą linijkę małą literą a, przy czym mnie poprosiła, abym pomogła jej przesuwać rękę nad kolejną literę. Pozostałe dzieci radziły sobie z tym bez problemu. Kontakt z Wiolą trwał ze 40 minut, chociaż zakładałam sobie, że kontakt z jednym dzieckiem będzie trwać 20 minut. Ten czas strasznie szybko leci, szczególnie przy tak wolnym pisaniu.

Podziękowałam Wioli i poprosiłam następne dziecko, które zaczęło rysować schodki. Zapytałam, czy to jednak Wiola, odpowiedź była negatywna. Był to duch dziecka, dziewczynka. Trójkę dzieci zapytałam, czy jest z nimi ich Anioł Stróż, odpowiadały, że tak. Prosiłam, aby zapytały, czy im pomoże napisac ich imię, odpowiadały, że pomoże. Następnie pisały to imię drukowanymi literami. Druga dziewcznynka, ta po Wioli, napisała, że nazywa się... Wiola. Chwilę byłam zdezorientowana, ale się okazało, że to inna Wiola, w wieku 4 lat. Planowałam zrobić z Wiolą drugą to samo, co z pierwszą, ale kontakt pokrzyżował niespodziewany telefon. Jeśli o godz. 23 dzwoni telefon, to wiecie, że to rodzina i że pilna sprawa. Dlatego przeprosiłam Wiolę i poszłam po telefon. Gdy wróciłam, rysowanie szlaczku było kontynuowane, ale jakby innym charakterem pisma. Faktycznie, dostałam odpowiedź, że to jest już kolejne dziecko. Chłopiec przedstawił się jako Błażej. Nie wiem dlaczego myślę, że ma 4 lata, bo dziś dopiero się zorientowałam, że mi tego nie napisał. Może coś mi się w trakcie kontaktu pomyliło. Z Błażejem napisałam tylko literę a. Większość dzieci nie jadła nigdy ananasa, ale wszystkie jadły arbuza i bardzo im smakował. Czwartym dzieckiem był pięcioletni chłopiec, którego imienia nie potrafię pojąć. Dwukrotnie mi napisał, że nazywa się Lenłonhoeoo. Podczas rysowania z nim szlaczku zrobiłam mały eksperyment: zamknęłam na chwilę oczy. Wtedy pisanie wymknęło się spod kontroli, co widać na szlaczku. Zastanawia mnie dlaczego.

Kontakt z ostatnim dzieckiem zaczął się od tego, że od razu napisało swoje imię. Była to 5-letnia Karolina. Było już po północy, więc nie wdawałam się w zbędne pytania. I tak ledwo już siedziałam. Karolina narysowała szlaczek, po czym przeszłyśmy do litery a. Poprosiłam ją o policzenie ile jest liter a w słowie ananas, odpisała, że 3. Pod koniec pisania litery a doprawiła ogonek jednej z nich, robiąc ą. Powiedziałam: tak, to jest litera ą, bo taka też jest, prawda? Odpowiedziała "tak", co widać zaraz przy ogonku - ukośna kreska (była rysowana do góry). Po zakończeniu pisania podziękowałam Karolinie. Przeprosiłam, że im nie poczytam, ale nie bylam już w stanie. Zapomniałam też o modlitwie na koniec. I tyle. W nocy spałam bardzo dobrze.

Załączam zdjęcie kartki, na której rozmawiałam z duchami oraz zdjęcia z zeszytu. Acha, żelopis mi odmawiał posłuszeństwa, dlatego brałam ołówek.
Załączniki
29.8.15.JPG
29.8.15.JPG (190.12 KiB) Przeglądany 18116 razy
29.8.15 - Wiola 5.JPG
29.8.15 - Wiola 5.JPG (227.31 KiB) Przeglądany 18116 razy
2.jpg
2.jpg (249.03 KiB) Przeglądany 18116 razy
Ostatnio zmieniony 30 sie 2015, 12:32 przez kalatala, łącznie zmieniany 4 razy
Awatar użytkownika
kalatala
spirytystka
spirytystka
 
Posty: 913
Rejestracja: 28 cze 2012, 19:05
Lokalizacja: Białystok

Re: JESTEM MEDIUM (o ludziach ze zdolnościami mediumicznymi)

Postautor: kalatala » 30 sie 2015, 10:55

Chciałam zdjęcia z zeszytu skleić w jedno, ale program mi odmawiał zapisania, dziwna sprawa. To znaczy zdarzało mi się to już wcześniej.
Załączniki
3.jpg
3.jpg (214.87 KiB) Przeglądany 18115 razy
4.jpg
4.jpg (154.89 KiB) Przeglądany 18115 razy
5.jpg
5.jpg (168.73 KiB) Przeglądany 18115 razy
Awatar użytkownika
kalatala
spirytystka
spirytystka
 
Posty: 913
Rejestracja: 28 cze 2012, 19:05
Lokalizacja: Białystok

Re: JESTEM MEDIUM (o ludziach ze zdolnościami mediumicznymi)

Postautor: 000Lukas000 » 17 wrz 2015, 10:36

Na prośbę użytkowników wyczyściłem nieco temat, napisałem też do Kalatali czy to ona chce osobnego wątku, bo ona jest tu autorem i powinna o tym zadecydować.
Jeśli się zgodzi przeniosę resztę do odpowiedniego wątku.
Poznacie ich po zasadach prawdziwego miłosierdzia, które będą głosić i wcielać w życie; poznacie ich po liczbie osób strapionych, którym przyniosą pocieszenie; poznacie ich po miłości do bliźniego, wyrzeczeniach, bezinteresowności;

Ew. Wg. Spirytyzmu
Awatar użytkownika
000Lukas000
spirytysta
spirytysta
 
Posty: 1687
Rejestracja: 13 kwie 2011, 11:54
Lokalizacja: Bielsko Biała

Re: JESTEM MEDIUM (o ludziach ze zdolnościami mediumicznymi)

Postautor: Krzysztoff » 19 wrz 2015, 19:38

ok. pozwoliłem sobie skopiować wszystkie wpisy na temat prób pisma automatycznego Karolinki

do osobnego wątku : viewtopic.php?f=7&t=3076

proszę dalej tam komentować ten temat, zostawiłem tutaj najważniejsze informacje które mogą interesować osoby oczekujące wiedzy na temat mediumizmu
Krzysztoff
Moderator forum
Moderator forum
 
Posty: 2787
Rejestracja: 05 sty 2012, 21:52
Lokalizacja: Wrocław

Re: JESTEM MEDIUM (o ludziach ze zdolnościami mediumicznymi)

Postautor: Krzysztoff » 13 paź 2015, 19:22

Opowieść Nataszy o swoich doświadczeniach z tamtą stroną można śledzić i dyskutować na wątku
viewtopic.php?f=7&t=3114
Krzysztoff
Moderator forum
Moderator forum
 
Posty: 2787
Rejestracja: 05 sty 2012, 21:52
Lokalizacja: Wrocław

Re: JESTEM MEDIUM (o ludziach ze zdolnościami mediumicznymi)

Postautor: byte » 04 lis 2015, 18:50

Historia, którą zaraz nieco opowiem, jest opisem moich osobistych przeżyć na przestrzeni ostatnich 28 lat. Nie był to dla mnie łatwy okres, zwłaszcza iż większość czasu nie wiedziałem jak sobie radzić z moimi problemami, nie znałem żadnej osoby która potrafiłaby mi pomóc oraz początkowo nie miałem z kim się podzielić tym co przeżywałem. Niestety doświadczenia takie powodowały u mnie ogromne uczucie wyobcowania, złe myśli o samym sobie i depresję. Mimo to starałem się być normalną osobą, pilnie się uczyłem, chodziłem do szkoły i miałem nawet kilku kumpli :) Zdarzenia opisałem w kolejności chronologicznej.
Moje doświadczenia z drugą stroną rozpoczęły się mniej więcej gdy miałem 5 lat. Często po przebudzeniu w nocy widziałem w drzwiach mojego pokoju stojącą kobietę. Owa Pani ubrana była w brudną spódnicę, miała długie ciemne włosy, na głowie założoną opaskę. Wyglądała na osobę ciężko pracującą fizycznie w wieku około 45 / 50 lat (tak ją teraz oceniam). Kiedy patrzyłem w jej kierunku, ona powoli i w nienaturalny sposób sunęła w moją stronę (odruchowo przykrywałem się szczelnie kołdrą). Strasznie się jej bałem, szczególnie gdy zrozumiałem, że nie jest to ani moja mama ani siostra. Jeśli po otworzeniu oczu jakimś cudem jej nie było w pokoju, to czasem budząc się słyszałem pukanie do drzwi od sypialni. W przypływie odwagi z zasłoniętymi oczami wybiegałem szybko z pokoju i uciekałem do łóżka rodziców, gdzie spędzałem bezpiecznie resztę nocy..
Te zdarzenia ustały samoistnie gdy miałem 8 lat. W wieku około 13 roku życia nabrały nieco wyrazistszej formy. Patrząc z perspektywy czasu były to najgorsze tego rodzaju doświadczenia jakie miałem, trwało to około 7 lat.
Pewnego jesiennego wieczoru będąc sam na sam z moim psem w domu, usłyszałem donośny huk w pokoju obok. Byłem wtedy w przedpokoju, obróciłem się w kierunku źródła hałasu, spojrzałem na wiszący nieopodal na komodzie pasek mojego ojca z bronią (tata był mundurowym, często zostawiał go w tym miejscu). Ten zaczął się samoistnie huśtać. Po dosłownie paru sekundach tak się mocno rozbujał, że prawie spadł z szafy. Pies uciekł gdzieś z dala ode mnie. W kuchni po chwili usłyszałem serię głośnych uderzeń, brzmiało to jakby ktoś walił jakimś prętem po garnkach i rzucał je na ziemię. Nikogo oprócz mnie nie było w domu. Nie chciałem wchodzić i sprawdzać kto lub co jest w kuchni, wybiegłem więc z domu. Klęknąłem, płakałem i modliłem się o pomoc. Bałem się wejść z powrotem do środka. Gdy wrócili rodzice wszedłem do kuchni razem z nimi, i ku memu zdziwieniu wszystko wydawało mi się być na swoim miejscu.. To zdarzenie zrodziło we mnie ogromny strach, który towarzyszył mi od tej pory przy każdej kolejnej nocy. Od tego czasu aby czuć się bezpieczniej prawie zawsze zabierałem ze sobą do pokoju na noc swojego psa i kota (kot nigdy nie lubił ze mną spać, całe szczęście pies umiał docenić walory ciepłego łoża:)).
Niedługo później zacząłem czuć czyjąś obecność w domu, doświadczałem ją zarówno w dzień jak i w nocy, warunek był jeden – inne osoby musiały być z dala ode mnie. W mojej obecności szafki się same otwierały i zamykały, odnosiłem czasem wrażenie że coś na siłę chciało przyciągnąć moją uwagę (lub wzbudzić we mnie strach, którym się jakby żywiło). Nagminnie słyszałem czyjeś kroki po domu. W pomieszczeniach, gdzie były zamknięte wszystkie okna (nie było przeciągu) dostrzegałem jak poruszają się rośliny, wyglądało to tak jakby ktoś przechodził ocierając się o nie. Całe szczęście sytuacje kiedy byłem całkowicie sam w domu w trakcie dnia, nie zdarzały się zbyt często..
Około 15 roku życia przyszły nowe doświadczenia. Gdy budziłem czasem się w nocy, przy moim łóżku stało kilka czarnych postaci, miały one na głowie założone kaptury (wyglądali jak jacyś zakonnicy). Poświata która wpadała przez okno do pokoju, nie powodowała zmiany odcienia ich ubioru. Jak wcześniej wspominałem idąc spać zazwyczaj zamykałem drzwi do sypialni, miałem ze sobą również zwierzęta. Jednak w takich sytuacjach zawsze wejście do pokoju okazywało się być otwarte, a psa i kota już przy mnie nie było. Zdarzało się że Ci czarni Panowie zaczynali mnie tak jakby dusić (choć ręce mieli 'przy sobie'), nie mogłem się wtedy kompletnie ruszyć, oczy miałem otwarte i nie mogłem ich zamknąć. Raz patrząc tak bezradnie na swój pokój, widziałem jak okno naprzeciw mojego łóżka się samo otworzyło. Do sypialni wpadł wiatr, który zaczął ponosić leżące papiery, wszystko dosłownie fruwało. Dopiero gdy minęło paręnaście sekund mogłem oderwać się od łóżka, zacząłem krzyczeć o pomoc, przybiegła rodzina i pomogła mi posprzątać zaistniały rozgardiasz.
Mój ojciec nigdy wcześniej nie traktował serio tego co opowiadałem, matka mi wierzyła i od małego przed snem odmawiałem z nią szeroką gamę różnych modlitw. Jednak od tego momentu moi rodzice zaczęli się poważniej martwić o mnie. Pojechaliśmy na dłuższe odwiedziny do babci do Łodzi. Za jej namową poszedłem na wizytę do jakiegoś zakonu. Duchowni po rozmowie ze mną, powiedzieli, iż jestem jeszcze młodym chłopakiem i to mi kiedyś przejdzie, przypisali ziółka do parzenia na sen i na uspokojenie (które tylko raz wypiłem). Potem byłem u bioenergoterapeuty, przebadał mnie i powiedział mi że mam aktywowane trzecie oko, jednak nic więcej się od niego nie dowiedziałem.. drugi który mnie jeszcze badał stwierdził że jestem zdrowy i tyle. Koniec końców byłem jeszcze u psychologa, który przeprowadził rutynowe testy na IQ, inteligencję emocjonalną itp. Pod koniec wizyty opowiedziałem mu o tym co mnie spotyka. Wezwał wtedy moją matkę, która czekała na mnie przed drzwiami, ja zostałem wyproszony z pokoju. Czekałem chyba z 2h zanim... wyszła ze łzami w oczach. Zrozumiałem co zrobiłem mówiąc o swoich doświadczeniach osobie, która w racjonalny sposób chciała zdiagnozować mój przypadek. Mama została przez panią psycholog posądzona o sprawstwo nad przydarzającymi mi się sytuacjami, ale z tego jakoś wybrnęła. Dostałem wtedy od rodziny 'oficjalny' zakaz mówienia o tym komukolwiek spoza grona najbliższych i zaufanych przyjaciół :)
W nocy oprócz słyszenia odgłosu kroków, zacząłem czuć również czyjś dotyk. Było tak jakby ktoś wyciągał rękę i od góry kładł ją na mnie, dłoń która mnie dotykała była zimna. Szczelne zawinięcie w kołdrę już mi nie pomagało, duch sprytnie przedostawał się do mnie :) Obrałem taktykę szybkiej ucieczki z łóżka, zapalenia wszystkich świateł w pokoju i pomocy mentalnej w postaci sprowadzenia z powrotem do mnie psa i modlitwy do stróża. Po takich akcjach nie mogłem już tak po prostu usnąć, więc albo czuwałem do świtu (i wtedy dopiero zasypiałem ze zmęczenia), albo w ogóle już nie spałem.
W 2002 r umarła moja pierwsza babcia. Zmarła na raka złośliwego, który zaatakował m.in. jej płuca. Trzy noce po jej odejściu, czytając jakąś lekturę w łóżku, usłyszałem kroki. Wiedziałem już co się szykuje. Zacząłem się modlić.. Ojcze Nasz, Zdrowaśki, prosiłem Boga żeby odeszła, bałem się okrutnie.. pies w pokoju zaczął piszczeć, położył się na podłodze patrzał w kierunku drzwi. Modlitwy nic nie dawały, kroki były co raz bliżej pokoju. Zacząłem słyszeć ten sam ciężki charczący oddech, który babcia miała na łożu śmierci. Zatrzymała się pod drzwiami i dalej oddychała.. ja umierałem ze strachu, zacząłem się drzeć.. przybiegła siostra, niczego już nie było.
Zdarzały się również sytuacje, kiedy owe 'spotkania' odbywały się w towarzystwie innych domowników. Pewnego wieczoru szukałem mojego ojca. Chodziłem po domu i pytałem się czy ktoś go nie widział. Wlazłem po schodach na piętro, zobaczyłem w pokoju taty że siedzi tam na kanapie. Ale jakoś dziwnie – pomyślałem, bo przy zgaszonym świetle. Wszedłem do środka, podszedłem do niego i zorientowałem się.. że to niestety nie był on. Osoba ta była kompletnie czarna od góry do dołu. Pobiegłem szybko po siostrę, powiedziałem że ktoś jest w pokoju rodziców. Gdy razem tam weszliśmy to już nikogo nie było.. (a ojciec był cały czas w piwnicy). Niektóre sytuacje przeżywałem jeszcze wspólnie z moją babcią, która przyjeżdżała do nas na święta. Kilka razy gdy wieczorami rozmawialiśmy sobie w kuchni, słyszeliśmy pukania do okien, czyjeś kroki w pustym domu, oraz wspomniane wcześniej 'odgłosy zamykanych szafek'.
Mając 19 lat kiedy zdałem na studia postanowiłem coś zmienić w swoim życiu, miałem dość poczucia strachu i beznadziejności. Do tej pory niemalże każda noc była jak dla mnie walką o przeżycie. Odczułem wielką potrzebę odpowiedzenia sobie na pytania 'dlaczego?' i 'co mam zrobić?'. Zacząłem na własną rękę szukać odpowiedzi.. poszukiwania rozpocząłem w Kościele. Pomyślałem, że może tak mi się dzieje przez jakieś 'grzechy'. Postanowiłem więc żyć w łasce uświęcającej i co tydzień chodziłem do spowiedzi. Okres ten trwał około 3 miesiące i nie przyniósł żadnych efektów. Potem zacząłem szukać jakieś grupy modlitewno-dyskusyjnej, gdzie mógłbym szukać jakiejś pomocy. Zapisałem się więc do neokatechumenatu w kościele nieopodal. Było tam naprawdę dużo dobrych i wierzących ludzi, którzy obudzili we mnie silna potrzebę wiary. Jednak żadnych konkretnych odpowiedzi na moje problemy nie otrzymałem, przestałem uczęszczać na neo-spotkania. Plusem było to że zacząłem czytać Pismo Święte, uświadomiłem sobie że modlę się niczym poganin, licząc na to że odmawiając jakieś tam 'klepanki' coś się zmieni. Zmieniłem sposób odmawiania pacierza. Po pierwsze zacząłem się modlić własnymi słowami (+Ojcze Nasz:)) w szczególności do swojego Stróża, po drugie zwracałem się bezpośrednio do tych duchów i modliłem się za nie o pomoc (a nie jak wcześniej 'spraw Boże by to coś odeszło..'). Następnie zapisałem się na egzorcyzmy do ks. Kowalczyka. Opowiedziałem mu częściowo swoją historię, on orzekł mi iż doświadczam 'dręczenia złego ducha'. Egzorcyzm został odprawiony. Byłem pewny że to koniec moich nocnych udręk.. ale nic z tego :)
W liceum zaprzyjaźniłem się ze świetnym człowiekiem, z którym mogłem konie kraść i o wszystkim pogadać :) Gdy mieliśmy 22 lata wyszedł on z propozycją, że też chciałby doświadczyć tego co ja. O pomyśle powiedzieliśmy mojej najlepszej przyjaciółce. Umówiliśmy się że wspólnie spędzimy razem całą noc u mnie w domu. Nie było jeszcze wtedy takich fajnych komórek z kamerami jak dzisiaj żeby coś zarejestrować.. nie o to zresztą nam chodziło, żeby komuś coś udowadniać. Położyliśmy się na strychu i czuwaliśmy, ja z przyjacielem na podłodze, przyjaciółka na kanapie. W razie gdyby któreś z nas zasnęło, pozostali mieli za zadanie obudzić śpiącą osobę. Długo nie musieliśmy jednak czekać, coś przyszło.. Usłyszeliśmy kroki w pomieszczeniu poniżej, z którego wychodziły schody do nas na strych. Moi przyjaciele bardzo chcieli zobaczyć kto lub co jest źródłem hałasu. Wychylając się przez barierkę zobaczyliśmy czarną postać, która chodziła po pokoju. Kroczyła powoli, każdy krok był wyraźny i głośny. Byliśmy przerażeni, zwłaszcza że zaczęła wchodzić do nas po schodach. Gdy już weszła na samą górę nie wytrzymaliśmy i zapaliliśmy wszystkie światła w pokoju. Postać momentalnie zniknęła a kroków już nie słyszeliśmy. Nie wiem jak to zrobiliśmy ale w końcu zasnęliśmy. Eksperyment się powiódł, mimo to długo żałowałem że zaprosiłem i zafundowałem swoim przyjaciołom taką biesiadę. Niczego świadomie nie wywoływałem. Potem zrozumiałem że to chyba nasz strach tak intensywnie zasilił bateryjki tej istoty. Po latach spytałem się mojego przyjaciela czy żałuje że był wtedy ze mną. Odpowiedział że się cieszy, bo przynajmniej wie teraz na 100% że coś jest po śmierci. Ja dzięki temu doświadczeniu upewniłem się że raczej nie mam choroby psychicznej :)
Wspomniana wcześniej przyjaciółka, została później moją dziewczyną, narzeczoną a w końcu żoną :) Miłość ogólnie mówiąc naprawiła mnie od środka, dała dużo sił i tak jakby potrafiłem skuteczniej wyrażać swoje 'nie', temu co do mnie przychodziło w nocy. Ale nie o siłę tu chodziło, tylko o pokój wewnętrzny. Powoli przestawałem się bać i zaczynałem w pewien sposób te 'spokania' kontrolować.
Śpiąc już razem z moją żona, bywały jeszcze sytuacje, że po przebudzeniu czasem czuliśmy czyjąś obecność. Trzy dni po śmierci naszego znajomego, przyszedł on do nas wieczorem. Wpierw zaczęło szwankować nasze radio, ktoś je zwyczajnie przestrajał. Ja kilka raz podchodziłem i ustawiałem z powrotem właściwą częstotliwość, nie rozumiałem co się dzieje. Po chwili usłyszeliśmy kroki na schodach, ktoś wchodził do nas na strych. Światła były zapalone a nikogo nie było widać. Słychać było wyraźnie gdzie w danym momencie była ta postać. Po wejściu na górę podeszła do radia i je z powrotem przestawiła. Czułem że to on, bo lubił robić kawały:) Podziękowaliśmy mu za to że przyszedł i się pomodliliśmy na niego.
Kilka lat później pewien przyjaciel, z którym podzieliłem się swoimi doświadczeniami, polecił mi do przeczytania „Księgę Duchów”. Czytanie tej książki było dla mnie czymś niesamowitym, to było jakby sam zadawał te wszystkie pytania. Najbardziej chciałem się podzielić z innymi tym co czytam, szczególnie mojej rodzinie. Wiedziałem że nie będą się zgadzać z tematem „reinkarnacji”, więc sprytnie czytałem im fragmenty pomijając ten wątek :) potem oczywiście do niego wracałem, przyjmując godnie na siebie krytykę że to nie katolickie :) Gdy moja druga babcia umierała czytałem jej kilka razy KD i rozmawialiśmy o tym co na ten sobie myślimy. Dowiedziałem się, że za młodu jak mieszkała w górach chodziła na spotkania spirytystyczne do kościoła. W trakcie tych zgromadzeń dusze, które przemawiały przez medium, opowiadały to samo co jest w tej książce. Trzy lata temu babcia odeszła. Raz na jakiś czas do mnie przychodzi w snach (prosiłem ją o to), informując mnie co ma do przekazania mojej rodzinie.
Kiedyś usłyszałem takie oto pomocne słowa: „strach to tylko źle skierowana wiara”. Zrozumiałem to tak, że jak w danym momencie ludzki umysł może świadomie skupić się na jednej rzeczy, to tak samo w danym momencie można tylko w jedną rzecz wierzyć. Skoro wiara może czynić cuda, to strach myśleć co się stanie, gdy jest źle ukierunkowana :)
Nie odnalazłem odpowiedzi 'dlaczego', 'po co?' ani 'kto to był?' :) Mimo to jest mi dobrze z moim bagażem doświadczeń. Uwierzyłem w miłość, należy się ona każdemu. Nawet takim bandziorom, które przyłażą w nocy i nas straszą. Żebym mógł ją dawać, muszę siebie kochać (strach zaczynam odczuwać, gdy przestaję sobie ufać). Miałem kiedyś taki sen, że chodziłem po domu w którym mieszkałem i przytulałem się do wszystkich 'potworków' które mnie tam 'mentalnie' krzywdziły. Teraz gdy wyczuwam czyjąś obecność (choć o wiele rzadziej i nie tak wyraziście jak kiedyś), staram się z uśmiechem dawać tej istocie modlitwę i mówię jej że tylko to jej mogę dać. A chciałbym móc więcej :)

Dzięki ;)
Awatar użytkownika
byte
 
Posty: 6
Rejestracja: 12 gru 2014, 17:30
Lokalizacja: Gdańsk

Poprzednia

Wróć do Nasz Spirytyzm

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 12 gości