Siewicz, to nie jest do końca tak jak piszesz. To nie jest nastawianie sie negatywne do życia. Tylko po prostu spada na ciebie nieszczęście. Ok zbierasz sie do kupy, wytrzymujesz, jeszcze ogarniasz, jak wali ci sie następna rzecz. No dobra, wkurzasz się, kombinujesz jak z tego wyjść, jak to rozwiązać i już masz rozwiązanie, i już zaczynasz je realizować gdy spada na ciebei trzecie nieszczęście. I do dopiero dobija. No na litość jedno zdarzenie, no ok przypadek, zdarza sie, drugie na dokładkę, no rzeczywiście trochę pech, ale TRZECIE?? Za co??
I już śpieszę z przekładem na sobie samej. Niedawno, dokładnie 11 stycznia, wzięłam dzień urlopu, żeby syna zapisać na operację w szpitalu (zdarzenie pierwsze - operacja szpital). Pojechaliśmy do szpitala i okazało się, że przez pandemię oddział chirurgii jest covidowy i musimy go zapisać do innego szpitala (zdarzenie drugie - zamknięty oddział). Wychodząc z tego szpitala i idąc na parking przechodziłam przez dosłownie 20cm murek. Źle stanęłam i poleciałam na ziemię. BÓL OGROMNY. Zbierałam sie z tej ziemi dobre 20 minut prawie wyjąc (zdarzenie trzecie - upadek). Dokuśtykałam do samochodu i pojechaliśmy do przychodni. Lekarz spojrzał na moją spuchniętą tak czterokrotnie nogę i powiedział, że nie może mi pomóc, bo tu trzeba zrobić prześwietlenie. Ale widząc mój ból, gdzie prawie płakałam i wyłam, zlecił mi zastrzyk z ketonalu. Z powrotem do samochodu, do tego samego szpitala pod którym upadłam, bo jak się okazało wszystkie oddziały w nim zamieniono na covidowe oprócz ortopedii. Jak dojechaliśmy do szpitala, noga gdy nią nie ruszałam prawie nie bolała. Odetchnęłam. Ale po prześwietleniu okazało się, że rozwaliłam wszystkie tkanki miękkie stawu skokowego. Rozerwałam torebkę stawową i zerwałam ścięgna (zdarzenie czwarte - uszkodzenie stawu skokowego, choć fakt niczego nie złamałam, na szczęście). Lekarz chciał mnie wsadzić w gips, ale się nie zgodziłam. Powiedział też, że dwa tygodnie noga będzie mnie boleć strasznie (przepisał silne leki przeciwbólowe) i przez te dwa tygodnie mam kategoryczny zakaz chodzenia, a jak już to tylko o kulach, leczyć się ten staw będzie od 6 do 8 tygodni, a rehabilitacja może potrwać nawet do 3 miesięcy. Chciał mi dać od razu L4 na 2 miesiące (zdarzenie piąte - chorobowe). Uprosiłam o L4 tylko na 2 tygodnie, bo ogólnie rzecz biorąc mogę pracować w domu. Jadąc ze szpitala do domu zepsuło sie auto (zdarzenie szóste - awaria samochodu). Syn jak tylko mnie odwiózł do domu to pojechał na warsztat. A gdy dotarłam do domu, to okazało sie, że mój telefon padł, zdechł i żadna reanimacja mu nie pomogła (zdarzenie siódme - zepsuty telefon). I jeśli o mnie chodzi, to wytrzymałam wszystko do telefonu. Telefon to już było przegięcie.
Ale żeby nie było, dobre strony też widziałam: jedynie oddział ortopedii nie covidowy, mogę pracować w domu, więc nie musiałam brać dużo wolnego, kule od lat ma moja mama, więc zaraz w ten sam dzień miałam je w domu, w samochodzie okazała sie mała usterka i szybko ją naprawiono, w domu był stary telefon męża i obecnie na nim jadę. A najważniejsze, to zadziwiłam lekarza na wizycie kontrolnej 3 tygodnie po zdarzeniu, bo przyszłam na własnych nogach i bez kul. Jak to ładnie powiedział, cytuję "bardzo panią przepraszam, ale muszę to powiedzieć - goi sie na pani jak na psie". Tyle, że ja od początku powtarzałam sobie, że muszę szybko wyzdrowieć, bo nie mogę być tyle wycięta z życia. 4 tygodnie po zdarzeniu wróciłam normalnie do pracy. Noga jeszcze puchnie gdy przegnę, potrafi jeszcze zaboleć gdy źle stanę, ale ogólnie wróciłam do życia.
Tyle, że nadmiar złych zdarzeń w tym dniu przekroczył nawet moje granice wytrzymałości. I ktoś może powiedzieć, że wiele osób upada i rozwala stawy skokowe, wielu osobom padają samochody i telefony. Ale czy u innych też sie to dzieje w JEDEN DZIEŃ???