"Jedyną przyczyną cierpienia, z wyjątkiem fizycznego bólu, jest przywiązanie. Porzućcie wasze przywiązania, a odnajdziecie spokój"
To cytat z Anthony de Mello, jezuity. Będący rozwinięciem jednego z nauczań Buddy.
Chciałbym się pod nim podpisać ale, tak całkiem szczerze, nie mógłbym zrobić tego uczciwie. Podpisanie się pod tymi dwoma zdaniami oznaczałoby bowiem że nie można mnie skrzywdzić inaczej niż fizycznie. Co nie jest prawdą.
Dość dawno już zmarli oboje moi rodzice. Umierając, mieli 76 lat. Byłem na to przygotowany, wszak to wiek odchodzenia... Ale nie przewidziałem zachowania lekarzy i pielęgniarek z którymi rodzice się spotkali. W pogotowiu ratunkowym i szpitalu. Teraz, patrząc na to z perspektywy szeregu już lat, jestem zdumiony tym jak boleśnie przeżywałem zajmowane przez nich postawy. W pewnym sensie emocje, poczucie winy przesłoniły mi odchodzenie rodziców. Całkiem bez sensu, ale patrząc na to obiektywnie, bez emocji. Teraz dopiero.
Pewnie lekarze nie chcieli mieć w dokumentacji swojego dyżuru zmarłych... Z osobą umierającą, cierpiącą obiektywnie bo wskutek przypadłości fizycznych rozmawia się trudno. Co innego bliscy, rodzina. Wiadomo że będą się starali być grzeczni bo i tak będą tu musieli przyjść znowu. Można to wykorzystać, "przenieść" na nich chociaż trochę tego swojego cierpienia. A co... A że to ojciec, matka ? No i co z tego ? Jego, nie mój. A poza tym to tu co parę dni ktoś umiera, my się już przyzwyczailiśmy.
Ale dlaczego ja się wtedy tak pogubiłem w rozumieniu tego co odczuwam, co robię, co się ze mną dzieje ?
I czy to dotyczy tylko sytuacji śmierci ? Przecież nie. Mnie jest źle, to i tobie ma być źle - to dość powszechne myślenie.
I myślę że człowiekowi bardzo trudno jest nieraz wyjaśnić to co robi. Musi podjąć jakieś działanie to go podejmuje. Później przychodzą refleksje. A bywa że i konsekwencje. Albo i nie przychodzą.
Piszę to bo na czacie w niedzielę 27 grudnia zaczęliśmy rozmawiać o cierpieniu. Chyba już późno trochę było, wcześniej rozmowa dotyczyła tematyki spirytystycznej w której ja się zbyt dobrze nie orientuję a kiedy przeszła na tematy egzystencjalne, mnie pasjonujące, to rzeczywiście było późno .
Trochę trudno jest pisać o sobie, o swoich przeżyciach. Ale niektórzy piszą nawet książki. Przeczytałem kilka:
"My, dzieci z dworca ZOO", Christiane F.
http://www.empik.com/my-dzieci-z-dworca ... ka,13007,p
http://pl.wikipedia.org/wiki/My,_dzieci_z_dworca_ZOO
"My, rodzice dzieci z Dworca Centralnego"
http://www.gandalf.com.pl/b/my-rodzice- ... ntralnego/
"Gnój", Wojciech Kuczok
http://www.lideria.pl/Gnoj-Wojciech-Kuc ... s?nr=47168
"Aleje wykolejeńców", Ilona Hruzik
http://merlin.pl/Aleje-wykolejencow_Ilo ... 91497.html
W tych książkach bohaterzy dręczą się w znacznej mierze sami. Albo pozwalają się dręczyć innym. A ci inni ich dręczą.
Jeżeli człowiek cierpi fizycznie to jest to sytuacja obiektywnie trudna. No ale jeżeli fizycznie nie dolega mu nic albo niewiele ? Dlaczego się męczyć ? A jednak człowiek ma skłonność do męczenia się.
Martwi się niepotrzebnie, na zapas. Pali, pije...
Ja też nie jestem abstynentem. Wcale tego nie ukrywam.
Anselm Gruen, benedyktyn napisał ciekawą książkę pt. "Nie zadawaj bólu samemu sobie"
http://pl.wikipedia.org/wiki/Anselm_Gr%C3%BCn
http://kmt.pl/pozycja.asp?ksid=18334
Mat. 23,4:
"Choćbym nawet szedł ciemną doliną,
Zła się nie ulęknę, boś Ty ze mną,
Laska twoja i kij twój mnie pocieszają."
wg. Biblii Warszawskiej, Brytyjskie i Zagraniczne Towarzystwo Biblijne, wyd. XI
W egzegezie powyższego wersetu określenia "laska" i "kij" odnoszą się do wyposażenia pasterza. Pasterze stukając kijem np. o kamień wskazywali stadu właściwy kierunek.
I całkiem możliwe że problem tkwi w tym że nawet jeżeli znamy ten werset to nam go trochę przesłania rzeczywistość. Niekoniecznie ambony. Taka całkiem zwykła. I jeżeli na codzień nie pamiętamy o tym że mimo swojej wiedzy przypominamy jednak owce to kiedy wchodzimy w rzeczywistość doliny zaciemnionej graniami, w te chaszcze na dnie doliny, wpadniemy w dodatku w strumyk którego nie zauważyliśmy bo ciemno to te granie wydają się większe niż są naprawdę, przytłaczają nas...
I tych pasterzy tyle, którego wybrać... Wszyscy tacy mądrzy, aż strach...
A może najważniejsze jest to że jednak mamy Słowo ?
Co o tym wszystkim myślicie, drodzy Forumowicze ? Dlaczego człowiek do cierpienia istniejącego obiektywnie dodaje jeszcze coś ?
I dlaczego kiedy jest cicho, spokojnie i przytulnie jest, albo przynajmniej zdarza się że jest, tak zupełnie odmienny niż wtedy gdy szaleje sztorm i huczą fale ?