Tym razem znowu wieści z rodzimego portalu INTERIA.pl (link źródłowy zamieszczam poniżej) - znów jestem ciekaw waszych opinii.
http://interia360.pl/artykul/duchowa-lacznosc-z-duchami,17666Duchowa łączność z duchamiautor:
Czesław Suchcicki"Rekwizytami seansu są: arkusz papieru z narysowanym krzyżem w środku koła i alfabetem na odcinku obwodu oraz słowami “TAK” i “NIE” poniżej krzyża. Uzupełnieniem jest obrócony do góry dnem porcelanowy spodek z namalowaną strzałką na krawędzi jego obwodu i paląca się świeca na stole.
Z końcem lata i zbliżaniem się pochmurnej i dżdżystej pory jesiennej następowała pomiędzy ludźmi coraz bardziej przygnębiająca atmosfera, oraz pogłębiała się tęsknota za krajem i pozostałymi tam najbliższymi osobami. Nie było wtedy żadnej możliwości nawiązania z nimi jakichkolwiek kontaktów korespondencyjnych. Uniemożliwiała to linia frontu.
Kobiety rosyjskie też miały powody do zmartwień, szczególnie te, które już od dłuższego czasu nie miały żadnych wiadomości od swoich mężów i synów będących na froncie. Stąd powstała potrzeba nawiązania przynajmniej jednostronnej łączności duchowej, uzyskania choćby nawet złudnego potwierdzenia, ale jednak podtrzymującego żywione nadzieje, nadzieje, bez których w tym ciężkim okresie życie było bardzo trudne.
Pierwsza próba nawiązania łączności z bliskimi polegała na użyciu szklanki z wodą i włożeniu do niej złotej obrączki, oraz długim wpatrywaniu się w środek obrączki odbitej w lustrze przy świetle świecy.
Nasza gospodyni, u której wtedy mieszkaliśmy, długo wpatrywała się w obrączkę. Wszyscy czekaliśmy na wynik z zapartym oddechem i nie ukrywam, że również z wielkim strachem. Tej wróżbie towarzyszył przekaz, że jest ona mocno powiązana ze złymi duchami. Krążyło opowiadanie, jak to jedna dziewczyna wypatrywała w obrączce swego narzeczonego i w czasie seansu została przez złego ducha uduszona, pomimo obecności przy niej innych osób. Niektórzy twierdzili, że to nie było takie zwyczajne uduszenie fizyczne, ale musiała ona ujrzeć w obrączce coś tak przerażającego, że jej serce z tego powodu przestało bić. Czyli, inaczej mówiąc, był to zawał serca. Ale tak twierdzili tylko nieliczni, to znaczy ci mocniej stojący na gruncie praw fizycznych, bardziej odporni na różnego rodzaju zjawiska nadprzyrodzone.
W pewnym momencie po długim wpatrywaniu się w obrączkę nasza gospodyni powiedziała stłumionym głosem "wiżu", ale nie powiedziała, co widzi. Potem kolejno wszyscy oglądaliśmy, oczywiście ci wszyscy, co chcieli się wpatrywać. Ciekawe było to, że nikt nic nikomu nie sugerował, a widzieliśmy prawie to samo.
Cały ten widziany obraz był mało wyrazisty, jakby rozmyty, jednak bez żadnych wątpliwości dało się wyróżnić następujące elementy. Otóż widać było łóżko, w łóżku leżał człowiek, twarzy nie było widać, bo była obandażowana, obok siedziała kobieta. To było wszystko, a po dłuższej chwili wszystko się rozmyło i nic już nie było widać. Gdzieś po około dwóch tygodniach gospodyni otrzymała list pisany przez kogoś z personelu szpitalnego, a w nim wiadomość, że jej mąż jest ciężko ranny i leży w szpitalu. Wróżba i list to są fakty, których byłem naocznym świadkiem. Powyższy sposób łączności (uzyskiwania informacji) uznawano za korzystanie z niebezpiecznych mocy nieczystych.
Na nowej kwaterze
Ponieważ nasza dotychczasowa kwatera okazała się za ciasna na zimę, więc przenieśliśmy się do budynku przy tej samej ulicy o cztery numery dalej. Był to dom jednopiętrowy (dwóchetażnyj) o czterech izbach. W jednej z izb na dole mieszkała z dwojgiem małych dzieci żona milicjanta, który był na froncie. Natomiast drugą izbę zajmowała polska rodzina i na jej prośbę, do niej dołączyliśmy.
Po kilku dniach zamieszkania w nowej kwaterze, jedna z naszych Polek, specjalistka od seansów spirytystycznych, zaproponowała, aby w naszym mieszkaniu urządzić seans spirytystyczny. Chodziło o to, żeby w czasie seansu nikt nie przeszkadzał, a jeszcze lepiej, aby w ogóle nikt o tym nie wiedział.
Do seansu zaczęliśmy się przygotowywać tuż przed północą, gdy małe dzieci już spały. Okna zostały szczelnie zawieszone, żeby nikt z zewnątrz nie mógł zajrzeć. Na środku izby stał stolik, na nim leżał kawał papieru z namalowanym krzyżem w środku narysowanego koła. Na odcinku obwodu koła wypisany był alfabet, oraz trochę niżej słowa: "TAK" "NIE". Uzupełnieniem kompletu rekwizytów był obrócony do góry dnem spodek, koniecznie porcelanowy z namalowaną strzałką na krawędzi jego obwodu. Ostatnim elementem, bez którego żaden tego rodzaju rytuał nie mógłby się odbyć, była paląca się świeca.
Czekaliśmy na moment rozpoczęcia seansu w wielkim napięciu i z pewnym niedowierzaniem, choć wiedzieliśmy, że w możliwość wywołania ducha trzeba bezwzględnie wierzyć. Gdy tej wiary zabraknie, duch się nie zgłosi. Zatem wiara jest jedynym i podstawowym warunkiem powodzenia seansu.
Wreszcie zasiedliśmy do stołu. Mistrz ceremonii, jej siostra i nasze dwie rodziny oprócz dzieci, razem siedem osób. Nie wszyscy brali czynny udział jednorazowo, bo spodek był za mały i nie mieściły się na nim palce wszystkich osób. Dlatego uczestniczyliśmy na zmianę.
Po pewnym czasie trzymania palców na denku spodka zaczynamy odczuwać jakieś pulsowanie, tak jakby przepływał przez palce prąd o niewielkim natężeniu. Wtedy mistrz ceremonii zaczął wzywać odpowiedniego ducha mówiąc: "wzywam cię, duchu" i tu wymienia jego imię. Następnie ze względu na formę zadanego pytania duch odpowiada "tak" lub "nie", to znaczy spodek tak się porusza, że strzałką wskazuje te słowa lub literuje to, co chce powiedzieć. Pytaliśmy jednego z duchów naszych krewnych, gdzie jest teraz nasz ojciec. Powiedział, że "w domu". Na pytanie w jakim domu, padła odpowiedź "w swoim". Było podejrzenie, że ktoś z nas tym spodkiem porusza, więc uzgodniliśmy, że uniesiemy palce nad spodkiem. Bezpośredni dotyk został przerwany, a spodek dalej się poruszał. To zrobiło niesamowite wrażenie.
Główne pytanie w czasie wszystkich seansów zawsze dotyczyło daty, kiedy wreszcie wrócimy do kraju. Odpowiedzi były różne np. "poczekajcie jeszcze", "wkrótce wyjedziecie", "jeszcze nie wiem" itp. Była też odpowiedź zaskakująca - "dajcie spokój". Innym razem, gdy duch długo nic nie odpowiadał, padło pytanie: "duchu, gdzie jesteś?". Wtedy odpowiedział: "tutaj między wami". Wszystkich przeszył dreszcz zgrozy, trudno było opanować drżenie rąk. Dopiero po dłuższej chwili opanowaliśmy się. Gdy zapytaliśmy, dlaczego nie odpowiada na nasze pytanie - odczytaliśmy: "bo Zdzisiek się śmieje". Rzeczywiście zauważyliśmy, że młodszy kolega robił głupie miny. Wypędziliśmy go od stołu i wszystko potoczyło się już normalnie. Takich seansów mieliśmy wiele. Wywoływaliśmy duchy różnych osób, nawet byłych dostojników państwowych, lub świętych.
Atak sił nieczystych
Pewnego dnia podczas seansu dziwnym zbiegiem okoliczności, tuż przed północą, w sieni naszego domu (w przybudówce) zawalił się z wielkim łomotem dach. Trudno powiedzieć, co każdy z nas wtedy pomyślał, ale byliśmy tak bardzo wystraszeni, że seanse przerwaliśmy. Ten wypadek z zawaleniem dachu uznaliśmy wspólnie za działanie sił nieczystych, za próbę zastraszenia nas, abyśmy nie kontaktowali się z duchami świętych.
Ponieważ ciekawość była jednak większa od strachu, więc po kilku dniach przerwy w seansach postanowiliśmy je wznowić. Dołączyło do nas starsze małżeństwo z córką Marylką, bardzo dobrze znane nam ze swej bogobojności jeszcze z Polski. To była właśnie ta trzecia zaprzyjaźniona rodzina, znana nam od początku wyjazdu. W ten sposób chcieliśmy nawzajem podtrzymać siebie na duchu po ostatnim incydencie z zawalonym dachem.
Wszystko było przygotowane, jak zwykle. Zastanawialiśmy się tylko kogo najbardziej wiarygodnego z duchów wezwać. Wreszcie pan Kramkowski wpadł na pomysł, że najodpowiedniejszym duchem będzie św. Andrzej Bobola. Ręce nam drżały, twarze na pewno były blade, ale przy świetle świecy trudno było rozpoznać, wszystko było jakieś szarawo blade. Panowało najwyższe podniecenie, bo i gość miał być nie byle jaki. Z tak wysokiej rangi świętym nie każdy i nie często ma zaszczyt się spotkać, a nas ten zaszczyt spotka lada chwila. Nareszcie jest. Następuje jak za każdym razem zadanie niezmiennego pytania. Kiedy pojedziemy do kraju? "Cierpliwości, już nie długo". Tu pada konkretna data. Spojrzeliśmy po sobie z niedowierzaniem i jednoczesnym zadowoleniem, że wreszcie wszystko już wiemy. Nasz pan Kramkowski złożył ręce jak do modlitwy i wyszeptał. "Jezus, Maria! to już musi być prawda, bo nam powiedział sam święty Bobola".
Spotykaliśmy się jeszcze kilka razy z duchem świętego. Za każdym razem mówił, właściwie wskazywał przy pomocy alfabetu, ile pozostało nam dni do odjazdu. W końcu byliśmy spakowani, czekaliśmy na przyjazd obiecanych samochodów. Miały być o drugiej po południu, czekamy, minęła trzecia, czwarta, szósta i nic.
Słowa pocieszenia
Zawiedzeni czekamy nocy, ciekawi, co usłyszymy. Może termin został przesunięty, może jakaś awaria samochodów, może, może, każdy wymyślał swoje najpewniejsze może. Nikomu nawet przez myśl nie mogło przejść zwątpienie w prawdziwość słów świętego.
Nareszcie pojawił się duch świętego. Jakby nigdy nic powiedział. "Ja was tylko tak pocieszałem, wam jest potrzebna nadzieja, wytrzymajcie".
To był nasz ostatni seans. Wszystkie seanse były przez nas mocno przeżywane, ale kilka z nich nawet jeszcze dzisiaj, gdy wspominam, sprowadzają dreszczyk pewnego podniecenia. Dalsze seanse już nam nie były potrzebne. Przestaliśmy się karmić fałszywą nadzieją i złudzeniami, choćby nawet miały one być najprzyjemniejsze. Wiara została w nas mocno zachwiana, szczególnie w możliwość polegania na wypowiedziach wywoływanych duchów. Natomiast tej najważniejszej nadziei, że kiedyś w przyszłości do Polski powrócimy - nie traciliśmy. Do samego końca, przez całe pięć długich lat i wprawdzie nie wszyscy, ale wytrzymaliśmy.
Na marginesie dodam, że po powrocie do kraju dowiedzieliśmy się, że duch nam mówił prawdę. Dokładnie w tym czasie, gdy go pytaliśmy, nasz ojciec rzeczywiście był w domu. Wrócił do domu, gdy Rosjanie cofając się z frontem nie zdążyli więźniów zabrać ze sobą.
Często spotykamy się ze stwierdzeniami, że ludzie na Syberii są zacofani i zabobonni. Takie stwierdzenia nie są sprawiedliwe. Wcale nie są zacofani, są natomiast głęboko wierzący w Boga, w przeznaczenie, a wielu z nich wierzy również w białą i czarną magię. Tylko te przymioty nie są jakąś cechą ściśle związaną z ludźmi, ale z okolicznościami, z sytuacjami, wreszcie z warunkami, w jakich ci ludzie żyją. Przecież my Polacy, gdy znaleźliśmy się na Syberii, staliśmy się tacy sami jak oni i również jak oni rozmawialiśmy z duchami i tak samo we wszystko wierzyliśmy, co odpowiadało naszym oczekiwaniom. Ale przecież nie można powiedzieć, że staliśmy się przez to bardziej zacofani czy bardziej zabobonni".