Może na początek gwoli wytłumaczenia. Wszystkie poprzednie wpisy, jak i zresztą ten poniżej, pochodzą
z okresu pięciu, sześciu lat wstecz. Dziś to wszystko wygląda trochę inaczej, jednak w opisie staram
się przedstawić to tak jak wyglądało w danym momencie. Moje eksploracje podzieliły sie na kilka
scenariuszy i kilka całkiem odmiennych rodzajów doswiadczeń. Części tego nie da sie po prostu przełożyć,
więc skupiam sie na tym co sie da. Problemem jest też sposób komunikacji. Na wyższych poziomach. Odbywa sie
ona z pominięciem obszarów w mózgu, odpowiedzialnych za język i mowę, oczywiście interakcje można zwerbalizować, jednak tak naprawdę nie pada ani jedno słowo.
Jest wiele niuansów które różnią jawę ze światem snu. Dlatego też staram sie rozdzielac te dwa światy.
Uważam jednak że każdy powinien zadać sobię pytanie. Czy ja śnie? I to nie tylko w czasie snu...
Śmierc może być najgłębszym snem jaki można doswiadczyć, samo utrzymanie świadomości będzię znacznie
trudniejsze niz podczas zwykłego snu, uważam to za naprawde ważne, przerwanie sznura łączącego oba
ciała spowoduję to, że zniknie przewaga jaką mamy za życia. Nie będzię można się obudzić...
Standardowa procedura, czyli liczenie oddechów i trzask, prask mogę sie odcieleśnić. Z każdym kolejnym
dniem jest to coraz łatwiejsze i bardziej naturalne. Patrzę na swoje śpiące ciało, jest trochę nierealne i
jakos takie groteskowe, sam widok tworzy dysonans który objawia się niekomfortowym uczuciem ucisku
w okolicy żołądka. Spadam stąd. Hop przez okno, ręcę w górę i prosto, aż do poranka...
"Klik"
Obszar tuż za szumem, przy wlocie na międzystanową. Moje standardowe miejsce spotkań z Marlą. Wyczuwam
jej promieniowanie, ciepłe miłe światło...
-Dzień dobry
-Witaj, gotowy na przejażdżkę?
-z tobą wszędzie.
"Klik"
Z tobą, albo i bez ciebie. Zawsze mnie tak załatwia, chyba czas się przyzwyczajać. Tymczasem troche się
tu rozejrze. Stoję na szerokiej na kilka metrów drodze, pokrytej czymś w rodzaju szarego pyłu, z tym że
się nie kurzy, co stwierdzam po potarciu bosa stopą. Nieźle... Mam na sobie białą szmatę, to znaczy szatę,
choć szczerze mówiąc tak naprawdę nie widze różnicy. Drogę otacza wysoki żywopłot, Niebo jest perfekcyjnie niebieskie, a wszystkie kolory mocne i jaskrawe. Dużo żywsze niz w realnym swiecie. To dziwny obszar, mam wrażenie że ja i to miejsce jesteśmy bardziej prawdziwi niż w fizycznej rzeczywistości. Moje ciało nie różni sie niczym od poprzedniego, no może tym ze nie czuje bólu, co stwierdzam po uszypnięciu się. Nie moge też pokonać grawitacji, więc pozostaje mi ruszyć do zakrętu...
Tego sie nie spodziewałem... To miejsce jest ogromne. Widze dużą przestrzeń, drzewa, jezioro i całą masę alejek które rozchodzą się we wszystkie strony. Wzdłóż nich ustawione sa ławeczki, zrobione z czegoś w rodzaju szarego metalu. Po mojej lewej widzę duży plac, wybrukowany białymi płytami. Jest fontanna i jakieś budynki, a i najważniejsze... jest tu pełno ludzi.
Atmosfera sielanki przypomina familijne spotkania w parku jakie widziałem na XIX wiecznych obrazach. Nawet
ludzie mają na sobie ubrania z tamtej epoki. Widzę kobiety w białych kapeluszach i mężczyzn w cylindrach, dzieci
choć jest ich niewiele, mają takie śmieszne spodenki i płaskie kapelusze. wygląda na to że cofnełem sie w czasie
na popołudniową herbatke...Chociaż, jeśli by się lepiej przyjrzeć, stwierdzenie że dominują stroje z XIX wieku, byłoby bardziej precyzyjne. Widzę też inne, starożytne tuniki, ale też i nowoczesne. To jednak marginalne przypadki.
Mam ochotę wskoczyć do fontanny żeby sprawdzić czy woda jest mokra, ale martwię sie jak mogłoby to być odebrane. Naprzeciwko jest wielki budynek z czerwonej cegły, a może szkarłatnej? W każdym bądź razie bardzo czerwony, cztery kolumny podtrzymujące sklepienie w kształcie trójkąta, przywodzą na myśl delficką wyrocznie, po środku widze duże drewniane drzwi, a nad nimi napis którego nie jestem w stanie odczytać.
-"Cierpliwość towarzyszy mądrości"
-Ładne, co to za miejsce?
-Biblioteka. Chciałbyś wejść?
-no pewnie, a właściwie kim jesteś?
-nazywam się Artur i można powiedzieć że znam to miejsce jak własną kieszeń, chodźmy...
"Dziadunio" ma na oko z siedemset lat, co wnioskuję po jego białej brodzie i czuprynie,
ale ma tez w sobie wigor dwudziestolatka, co po prostu czuję. Ubrany jest w złotą tunikę, a całość postaci przypomina starożytnego greckiego filozofa. No i najciekawsze, ja drepcze, a on unosi sie nad ziemią. Nie mam pojęcia o co chodzi.
Muszę przyznać że znów jestem zaskoczony. Ten budynek nie wydawał sie taki wielki. na wprost mnie widzę oddalone o jakieś czterdzieści metrów schody, które prowadza na podwyższenie. ściany po bokach, tworza półki w pełni pokrytę książkami. Na środku znajduję sie fontanna, z motywem Posejdona , podłoge pokrywaja biało niebieskie marmurowe płyty, ułożone w "karo". Całkiem niezła ta biblioteka. Idziemy na górę. To znaczy ja idę, bo Artur nie dotyka podłogi.
Całkiem niezły widok... Może zacznę od dołu, tu podłoga pokryta jest czerwonym dywanem, stoją rzędy regałów,
zapełnione książkami i zwojami, trudno oszacować długość, ale stawiałbym na kilkadziesiąt metrów.
Całość wieńczy olbrzymi witraż, którego wzoru nie jestem w stanie zrozumieć. Jest kilka stolików i krzesełka, przy
których siedzi kilka osób. Niedaleko mnie na wysokości drugiego piętra, lewituje gość w starym kapeluszu,
spokojnie przeglądając jakąś książke.
Muszę przyznać że jestem pod wrażeniem, ale nie mam ochoty "siedzieć w szkole", bo czuje że to tak się
skończy. Oczami wyobraźni widzę Artura jako nauczyciela ze wskaźnikiem i tablicą. Spadam stąd, tu musi być
coś ciekawszego do roboty. Wychodzę i dzieje się coś dziwnego... Mój wewnętrzny wskaźnik był prawie pełny,
a teraz jadę na rezerwach. Lokacja zaczyna się rozmywać, a mnie zaczyna "zmulać".
"Klik"
Wracam do ciała i muszę to przemyśleć...
W tamtym okresie nie wiedziałem, że pobyt na dalekiej "fazie", jest energochłonny. Tym bardziej nie było mnie
wtedy na to stać. To Artur od początku mojego pobyu "podtrzymywał mnie na duchu", i dzieki temu mogłem się tam utrzymać. Dziś potrafię utrzymac sie sam, bo wraz ze wzrostem doświadczenia, wzrastają też mozliwości. W sumie to rzadko tam bywam, bo "fazę " dalej, to jest dopiero ciekawie, ale to już całkiem inna historia...
Jeśli chodzi o "kompilowanie", mojego dziennika, to dalej nie mam pomysłu jak to robić. Narracyjny styl jest trochę
męczący, ponieważ musze to wszystko pisac od nowa. W dzienniku, przy jednym z moich naintensywniejszych doświadczeń, widnieje data i wykrzyknik... Tyle udało mi sie zwerbalizować