No to w takim razie przyszedł czas żebym i ja opisała jedno ze swoich doświadczeń. Ula, opisuję je przede wszystkim dla Ciebie.
Mój syn popełnił samobójstwo - rozpędził samochód i rozbił się samochodem na drzewie... Było to ponad 4 lata temu. Jeżdżę tam zapalić świeczkę lub wymienić kwiaty.
Było to latem ubiegłego roku, pojechałam i okazało się że pień drzewa gęsto zarastał gałęziami akacji. Pomyślałam że miejsce śmierci mojego syna tak wyglądać nie może i zabrałam się za wyrywanie tej akacji ( gołymi rękami, jakoś bólu nie czułam ). Po chwili tego wyrywania nagle uświadomiłam sobie że od dłuższego czasu bardzo wyraźnie słyszę muzykę ale bardzo nietypową, klawiszową. Przerwałam wyrywanie a ponieważ wszystko działo się przy bardzo ruchliwej drodze ( między dwoma miejscowościami ), wyszłam na drogę i rozejrzałam się szukając samochodu z którego muzyka pochodzi, ale go nie było ani z jednej ani z drugiej strony nie było samochodów, jakieś były ale więcej niż 500 metrów, w oddali. Wokół było cicho a nasilenie muzyki wciąż takie same...
Jeśli nie samochód był źródłem muzyki to może jakiś dom? No ale to miejsce jest kompletnie wyludnione i domów w pobliżu nie ma. No to w końcu pomyślałam że może w okolicy jest koncert, tyle tylko ze na koncert takiej muzyki przyszłoby może z 20 osób a poza tym to nie muzyka na koncerty. Ostatnie wytłumaczenie jakie mi przyszło do głowy to to że w trawie znajduje się czyjaś komórka i że jest to melodyjka z komórki, tyle tylko że tak rozbudowany i skomplikowany utwór nigdy nie mógły być mechaniczną melodyjką...
Żeby utwierdzić się w tym że muzyka pochodzi z jak najbardziej ziemskiego źródła schyliłam się żeby poszukać w trawie tej być może komórki i wtedy rzeczywiście strach potężny mnie obleciał.
Nagle, nim sięgnęłam trawy uświadomiłam sobie że źródło muzyki wcale nie jest na dole w trawie ani gdzieś kilometr ode mnie tylko na wysokości moich ramiom, jakiś metr ode mnie. Po prostu metr ode mnie była sobie muzyka i grała. Ktoś grał na klawiszach a ja słyszałam jak uderza w klawisze.
Bałam się okropnie i pomyślałam sobie - nieważne jaka moc zesłała tą muzykę, nie pozwolę żeby miejsce śmierci mojego syna zarastało krzakami. Wróciłam do wyrywania, po pewnym czasie muzyka ucichła a samochody znów zaczęły jeździć.
To tylko jedno z moich przeżyć i wcale nie najbardziej spektakularne. Przez pewien czas, może z 2 lata temu, regularnie medytowałam ale zaprzestałam tego, z rozsądku. Okazało się że po około roku medytacji mam "różne" doświadczenia, mam jakieś przekazy,ale nie słowami, obrazy, jasne przyjazne światło, ale i takie których nie potrafiłam kontrolować i które wywoływały strach. Pojawiają się nagle i zupełnie nie mam nad tym władzy. Zarzuciłam wtedy te medytacje bo zrozumiałam ze otwieram się na wymiar którego nie znam i nie bardzo umiem sobie w nim radzić.
Może należałoby do tego wrócić tylko nauczyć się to kontrolować, a może lepiej zostawić tak jak jest i żyć dalej nie ingerując w to co nie jest mi dane...